wtorek, 17 lipca 2012

To nie było "to"...


Wyszłam za mąż dwa lata temu… miałam wtedy dwadzieścia lat i byłam zakochana po uszy. Rodzice zgodzili się na ten związek, bo było im to na rękę. Zawodowi mordercy, złodzieje, przemytnicy i handlarze – to ta moja „wspaniała rodzinka”. Ja miałam być hakerką, ale mi przeszło i dzisiaj jestem agentką. Moim zadaniem jest pozamykanie wszystkich z mojego otoczenia. Jestem szpiegiem i jakoś z tym żyję nie mam wyrzutów sumienia… może dlatego, że jestem żoną mordercy? Tak, to przez to…
Ze snu wyrwał mnie budzik, który nie był mój. Otworzyłam oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej. Budzik, który dzwonił wskazywał czwartą rano.
-Itachi mógłbyś się nauczyć, że jak wstajesz wcześniej to się budzik wyłącza.- mruknęłam zaspana wyłączając to przeklęte ustrojstwo
Byłam sama w pokoju… nie zdziwiło to mnie. Zawsze tak jest, ale ostatnio jest jeszcze gorzej. Mijamy się, a ostatnią rocznicę spędziłam sama w słonecznej Australii albo do urokliwej Europy, opcji na starym kontynencie jest wiele. Jak to wszystko się skończy to właśnie tam - gdzieś daleko stąd się przeprowadzę. Wstałam z łóżka. Pościeliłam łóżko. Samotność jest dobijająca. Ziewnęłam i poszłam do garderoby. Wzięłam ciuchy na dziś. Ubierałam się bardziej na luzie i do pracy, i na co dzień. Nie odczuwałam potrzeby elegancji, którą miały moje „przyjaciółki”, kuzynki i siostry. One… eh, szkoda słów na nie. Równo o szóstej wyjechałam z domu do pracy, ogółem miałam być na ósmą, ale jak będę te półtorej godziny wcześniej… Zanim weszłam do agencji. Kupiłam dwie kawy i ciastka. Wiedziałam, że w pracy będzie Troy – mój partner z oddziału. Weszłam do budynku i wjechałam windą na odpowiednie piętro.
-Hej.- przywitałam się, ale nie uzyskałam odpowiedzi
Zobaczyłam jak blondyn śpi. Wyglądał tak rozkosznie… zdjęłam ze swoich ramion długi sweter, który miałam na sobie i zarzuciłam go Troy’owi na plecy. Usiadłam za swoim biurkiem i zaczęłam uzupełniać akta informacjami, które zdobyłam, a jeszcze dzisiaj miałam się włamać na komputer Itachiego. Mam dużo pracy, ale to tutaj norma. Jakoś tak koło dziewiątej obudził się Troy.
-Ehm… o cześć Saki.- ziewnął niebieskooki
-Hej.- odpowiedziałam- Przyniosłam ci kawę, ale już dawno wystygła. Na pocieszenie masz ciastko.- rzuciłam w niego
-Ał!- nie zdążył go złapać i trafiłam w jego głowę- Dzięki.- uśmiechnął się
-A ty już od rana tak siedzisz i uzupełniasz swoją papierkową robotą?- zapytał ziewając
-Wiesz muszę być na bieżąco.- powiedziałam- Powiedz mi o której zasnąłeś?- zapytałam
-Jakoś koło czwartej.- odpowiedziałam
-O czwartej to ja wstałam.- stwierdziłam oburzona
-Co Itachi nie dał ci spać?- zapytał z łobuzerskim uśmiechem Batchelor (imię i nazwisko jest przypadkowe :D)
-Chyba raczej jego budzik.- poprawiłam oburzona
Reakcją na moją minę był jego uśmiech zakłopotania.
-Nadal chcesz go wsadzić do więzienia?- zapytał
-Eh… nie wiem, ale wiem, że skoro już się podjęłam tego zadania to już nie ma odwrotu i ja nic na przepisy nie poradzę.- stwierdziłam z westchnieniem- Dobra zakończ te pogaduchy i idź mi po kawę!- rozkazałam
-Ok, ok… już idę…- zerwał się z krzesła- Co na moich ramionach robi twój sweter?- zapytał zdziwiony
-Spałeś, więc chciałam cię czymś okryć.- powiedziałam z uśmiechem- No, dobra pójdę z tobą po tą kawę. Nie chce już mi się siedzieć przy tym komputerze.- stwierdziłam ubierając sweterek
Poszliśmy do kawiarenki obok agencji i kupiliśmy sobie po kawie. Wróciliśmy na swoje miejsca, gdzie już czekała na nas nasza dwójkę szefowa.
-No, gdzie wy się podziewacie?- zapytała
-Byliśmy po kawę i przynieśliśmy jedną dla pani.- powiedział Troy
Nawet nie zauważyłam, że ten idiota ma ze sobą dwa kubki.
-Bez wykrętów. Możliwe, że już dzisiaj zakończycie wasze zadanie albo zginiecie.- powiedziała pani Smith
-Ok, no to co musimy zrobić?- zapytałam siadając na swoim biurku
Wzięłam łyk kawy.
-Na biurku Troy’a macie adres pod którym odbędzie się przyjęcie. Idźcie do Amandy ona was przygotuje.- powiedziała i zostawiła nas samych
-Albo zakończymy zadanie, albo zginiemy?- zapytał zdziwiony Troy
-Moja rodzinka nie toleruje zdrajców, najpewniejsze jest to, że jeśli odkryją, że jesteśmy szpiegami możemy pożegnać się z życiem.- oznajmiłam- Jeśli nie chcesz nie musisz iść, pójdę sama.- dodałam
-Nie ma takiej opcji!- oburzył się blondyn- Idziemy do Amandy.- zadecydował
-Ok.- powiedziałam- „Chyba nie wiesz czym ryzykujesz Troy. Śmierć to najlepsze wyjście w razie wpadki.”- stwierdziłam w myślach zatroskana
Jak zawsze na tego typu zadania musiałam mieć perukę… tym razem blond. Zbyt wiele osób tam mnie zna… a nie chcę wpaść. Głupio by było po dwóch latach zaprzepaścić tyle ciężkiej pracy. Hm… w sumie mogłabym się przyzwyczaić do tych blond loków i namalowanych piegów na nosie. A ciuchy były obłędne. Miałam na sobie długą, jaskrawo-pomarańczową koszulę (najdłuższa część mojego stroju), jasnoniebieską koszulkę przed pępek, krótkie spodenki z wysokim stanem (tego samego koloru) i różowe szpilki, a do tego złoty wisiorek wisiorek z napisem „Kay” (tak miałam na imię podczas tej akcji) i kolczyki w kształcie koła. Kiedy już byłam przebrana musiałam jeszcze sobie pomalować paznokcie i zrobić makijaż. Po dwóch godzinach byłam gotowa tak samo jak mój partner. Tak sobie patrzę w lustro i stwierdzam, że wyglądam bosko w lokach i w takim no ciut za mocnym makijażu. Może jak przeżyję to trochę zmienię swój styl? Zobaczymy. Troy był ubrany w czarny garnitur i białą koszulę. Ja przy nim wyglądałam trochę tandetnie…
-Bosko wyglądasz.- stwierdził Troy
-Jasne… mówisz tak tylko, bo mnie wcześniej w takim wydaniu nie widziałeś.- stwierdziłam z uśmiechem
-No, możliwe.- przyznał się- Ok, chodźmy na obiad.- powiedział
-A później okaże się czy przeżyjemy do jutra!- zażartowałam na co Batchelor się zaśmiał
-Przeżyjemy, przeżyjemy…- powiedział obejmując mnie ramieniem- Obiecuję.
-Nie obiecuj.- poprosiłam- Nie lubię obietnic bez pokrycia.- oznajmiłam
-No to obiecuję, że zrobię wszystko, żebyśmy uszli z tego cało.- uśmiechnął się- Lepiej?- zapytał
-O wiele…- stwierdziłam
Później już nie odzywaliśmy się do siebie. Ja myślałam co będzie dalej, a Troy jak zwykle skupiał się na zadaniu. Ja martwiłam się, że to on zginie. O siebie się nie martwiłam… było mi obojętne czy zginę czy nie… nie miała tak naprawdę nikogo. Byłam mężatką, ale co z tego? Itachi żył w własnym świecie, zabijał na zlecenie. Zamknęłam oczy by powstrzymać łzy. Chciało mi się płakać… trzeba było uciec… tak po prostu uciec. Wiedziałam gdzie, teraz już za późno.
-Możemy się jeszcze wycofać.- usłyszałam
-Nie, nie możemy. Jeśli się wycofamy cała nasza praca pójdzie na marne.- zaprzeczyłam twardo- Troy jeśli chcesz możesz wysiąść i ja pojadę sama.- podsunęłam
Troy raptownie zatrzymał samochód.
-Nie. Albo pojedziemy razem, albo wcale.- oznajmił niebieskooki
-W takim razie jedziemy…- posłałam mu ciepły uśmiech
-Będziemy na miejscu za godzinę, lepiej się zdrzemnij to będzie długa noc.
Zamknęłam oczy. Nie zamierzałam spać, ale nie chcę też słuchać marudzenia Troy’a. Położyłam nogi na desce rozdzielczej i obniżyłam siedzenie. Chciałam się zrelaksować przed trudnym zadaniem… możliwe że moim ostatnim.- Jesteśmy na miejscu.- usłyszałam głos mojego partnera
-Już?- zdziwiłam się- Nie jechałeś przepisowo.- stwierdziłam
-Daj spokój, Kay.- uśmiechnął się do mnie szturchając mnie delikatnie
-Ty James nie wkurzaj mnie.- również go szturchnęłam
Zawsze przed akcją sobie żartowaliśmy, chcieliśmy w jakiś sposób rozładować napięcie. Nie zawsze to się udawało… tak było i dziś. Dobrze, że oboje mieliśmy stalowe nerwy, bo by nie było tak wesoło. Wysiedliśmy z samochodu. Założyłam na nos ciemne okulary. Słońce raziło mnie w oczy. Na przyjęciu było wszystko w miarę ok. Nikt mnie nie rozpoznał. Obserwowałam wszystko z balkonu, a Troy postanowił się pokręcić. Nagle podszedł do mnie nie kto inny jak Itachi. Modliłam się w duchu, by się do mnie nie odezwał.
-Co cię tutaj sprowadza?- zapytał Uchiha
-Jestem tutaj tylko dla towarzystwa.- oznajmiłam odwracając się do niego
-Czyli, że w niczym się nie specjalizujesz?- zapytał
-W niczym.- skłamałam, akurat kłamstwa wychodziły mi perfekcyjnie
Hm… mogłabym zostać aktorką i zdobyć Oscara.
-Ehm… Kay! Chodź zatańczymy.- zawołał mnie Troy
Poszliśmy na parkiet. Akurat zagrali coś wolnego więc nic dziwnego, że tańczyliśmy przytuleni do siebie.
-Słuchaj nasi obstawili cały teren, ale nie wiemy co z tego będzie…- szepnął mi na ucho- Dlatego proszę cię nie rób nic głupiego i nierozsądnego.- dodał szeptem
-Znasz mnie… nie mogę ci tego obiecać.- powiedziałam
Spojrzeliśmy sobie w oczy.
-Co jeśli zginiesz?- zapytał tak by nikt nie słyszał
-Trudno się mówi.- spuściłam wzrok- Ważne by wszystko się wreszcie skończyło.- stwierdziłam patrząc na parkiet
-Za piętnaście minut wchodzą nasi. Jeśli chcesz możesz uciec.- oznajmił zostawiając mnie po środku tego wszystkie
Zostawił mnie… to było do przewidzenia. Może i jesteśmy przyjaciółmi, ale on nie chce patrzeć na moją śmierć. Postanowiłam pójść bardziej na tyły w stronę basenu, jeśli zaczną strzelać będę miała gdzie się ukryć. Nikt się nie dowie, że jestem w basenie. Kiedy padły pierwsze strzały wskoczyłam do basenu by chwile przeczekać. Wychodząc z wody poczułam, że zgubiłam perukę i teraz wszyscy mogą mnie rozpoznać. Nie miałam czym zakryć włosów. Wiedziałam gdzie tutaj jest tylne wyjście. Wyjęłam broń i kierowałam się w sobie znanym kierunku. Słyszałam strzały… było ich mnóstwo. Jeden usłyszałam najwyraźniej… jak po chwili się okazało kula trafiła mnie w bok. Złapałam się za ranę i upadłam. Z szoku nie mogłam oddychać… każdy oddech łapałam z trudem. W oczach stanęły mi łzy bólu. Całe życie przelatywało mi przed oczyma. Wszystko, najmniejsze wspomnienia powracały… jedne były miłe, a inne już nie. Czy gdybym podjęła inną decyzję byłabym szczęśliwa? Jedno jest pewne na pewno bym tu teraz nie leżała… ale… przecież ja tylko chciałam zrobić coś dobrego. Poświęciłam lata… być może te, które byłyby tymi najpiękniejszymi na uratowanie wielu innych ludzi. Tylko co jeśli za jakiś czas moje poświęcenie zostanie zapomniane? Co jeśli nic się nie zmieni? Może nie warto było się poświęcać? Ból rozprzestrzeniał się po moim ciele… modliłam się o szybką śmierć, która nie nadchodziła. Byłam głucha na to co działo się wokół mnie… to było tak jakbym umarła, ale jednak jeszcze żyła. Odczuwałam ból, a może to moja dusza mnie bolała? Nie potrafiłam tego trafnie stwierdzić. Cały czas nękało mnie pytanie, a gdybym w ogóle nie wyszła za mąż to co bym zrobiła? Byłabym z kimś innym, gdzieś indziej oraz żyła długo i szczęśliwie? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. Nim zamknęłam oczy zobaczyłam jeszcze twarz Itachiego. Nie wiedziałam czy to obraz rzeczywisty, czy kolejne wspomnienie… czy ja umarłam? Jeśli tak to pewnie trafię do piekła. Zbyt wiele osób zraniłam i zdradziłam… nie zrobiłam nic dobrego. Czułam pustkę… było ciemno. Nie wiedziałam gdzie to jest… czy to piekło, czy niebo? A może nic takiego nie istnieje? Może po śmierci czeka nas wielka tułaczka po pustkowiu? A może ja jednak nadal żyję? Nie wiem… nie wiem… W pewnym momencie moje powieki drgnęły. A więc jednak żyję?! Jeśli tak to kto mnie uratował?! Otworzyłam oczy. Byłam w sypialni… najzwyklejszej sypialni, czyli, że to na pewno nie Troy, bo tak to bym pewnie była w szpitalu. Z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej. Bok mnie bolał, czyli, że wszystko się zgadza… byłam podłączona do kroplówki i kilku urządzeń, które miały monitorować moje funkcje życiowe. Nagle drzwi się otworzyły.
-A więc się obudziłaś…- to był Itachi, czyli, że to on mnie uratował
Jestem w kropce. Na pewno będzie chciał wszystko wiedzieć. Nie potrafiłam się odezwać. Zatkało mnie. Byłam w szoku. Patrzyłam się tępo w drzwi, którymi wszedł Itachi.
-Rozumiem, że możesz nie chcieć ze mną rozmawiać, ale może jednak coś mi powiesz? Chyba jednak należą mi się jakieś wyjaśnienia?- zapytał siadając na skraju łóżka
Spuściłam wzrok. Powiedzieć mu czy nie? Co zrobi jeśli się dowie? A może już wie, tylko chce to usłyszeć ode mnie?- Posłuchaj.- zmusił mnie bym spojrzała mu w oczy- Cokolwiek zrobiłaś, nic ci nie grozi. Wiem, że chciałaś nas wszystkich powsadzać do paki. Chcę wiedzieć: czemu? Czemu przez tyle czasu mnie okłamywałaś?- zapytał
-Nie wszystkich chciałam wsadzić do paki.- oznajmiłam- Ciebie chciałam pominąć, ale to nie ja ustalam prawo i to nie ja decyduję kto pójdzie do więzienia, a kto nie.- powiedziałam smutno starając się nie patrzeć mu w oczy- Chciałam zrobić coś dobrego. Nie chciałam być taka jak wszyscy.- westchnęłam
-Nigdy nie byłaś, nie jesteś i nie będziesz.- przytulił mnie do siebie- Następnym razem jak będziesz chciała robić coś tak głupiego i nierozsądnego to mi powiedz.- oznajmił uśmiechając się do mnie ciepło- Omal cię nie zabiłem.- to ostatnie zdanie mnie zmroziło
Czyli, że to on strzelał? Teraz pewnie ma wyrzuty sumienia.- Przepraszam.- szepnął wtulając się w moje ramię
A może on nie jest taki zły? Może jednak dobrze wybrałam?
-Nie… to ja przepraszam.- powiedziałam trochę zachrypniętym głosem- A tak właściwie to gdzie jesteśmy?- zapytałam
-W Poole.- odpowiedział
-Ach! To tutaj mi się oświadczyłeś.- od razu mi się przypomniało- Mam wrażenie, że kiedyś się o mnie bardziej starałeś…- stwierdziłam smutno
-Co?- zapytał zdziwiony
-No wiesz… w ostatnią rocznicę zostawiłeś mnie samą w odległej Australii.- przypomniałam
Nie podnosiłam głosu nie odczuwałam takiej potrzeby.
-Miałem dużo pracy.- powiedział
-Kogo tym razem musiałeś zabić?- zapytałam złośliwie
-O co ci znowu chodzi?- zapytał podnosząc się z łóżka jak oparzony
Widziałam w jego oczach wściekłość.
-O to, że ostatnimi czasy byłeś tak zajęty swoją „pracą” tak, że nawet zapominałeś o budziku, który budził mnie co rano. Zawsze kiedy zasypiałam to ciebie nie było, a kiedy się budziłam też jakoś nie mogłam cię zobaczyć.- znowu mu wytknęłam coś co wcześniej aż tak strasznie mnie nie ruszało, a teraz jakoś tak wyszło, że postanowiłam wreszcie powiedzieć co czuję
-Ty też nie byłaś fair…- zauważył
Starał się zachować spokój, ale nie wychodziło mu to. Trząsł się ze złości, a ręce miał zaciśnięte w pięści.
-Tylko, że ja się nie całowałam z innym…- powiedziałam złośliwie
-Raz mi się zdarzyło.- przyznał patrząc w podłogę
-A mi nie…- zauważyłam- Nigdy mi nie mówiłeś, że uwodzenie też należy do twoich obowiązków.-  uśmiechnęłam się złośliwie
-A ten mężczyzna, z którym byłaś na przyjęciu?- odbił piłeczkę
-Kolega z pracy.- odpowiedziałam
-Od kiedy to się tak tuli do kolegi z pracy?- zadał kolejne pytanie; czułam się jak na przesłuchaniu
-To zwykła przykrywka. Nic nas ze sobą nie łączy. Od kiedy to się bawisz w złego glinę? Sądziłam, że będziesz kimś bardziej w charakterze złodzieja.- uśmiechnęłam się szeroko
-Naprawdę chcesz mnie wkurzyć?- zapytał
-Bardzo…- odpowiedziałam- Lubię kiedy się denerwujesz.- stwierdziłam zeskakując z łóżka
Od razu poczułam tego konsekwencje. Zerwały się szwy, a ja myślałam, że zaraz padnę z bólu.
-Och, no i widzisz co zrobiłaś!- położył mnie na łóżku i podniósł moją koszulkę do góry
Z szufladki wyciągnął igłę, nici, nożyczki, bandaż i wodę utlenioną.
-Ty chyba nie zamierzasz mnie teraz zszywać?- zapytałam przerażona
-Zamierzam.- odpowiedział spokojnie pozbywając się szwów, którymi była zszyta moja rana
-A może tak jakieś znieczulenie?- zaproponowałam piskliwym głosem
-Niepotrzebne ci to.- oznajmił spokojnie już zszywając moją ranę
Próbowałam się wyrwać.- Nie ruszaj się, bo inaczej zaboli.- przytrzymał mnie
-Od kiedy jesteś lekarzem, co?- zapytałam zaciekawiona
-Skończyłem studia medyczne, jeśli byś zapomniała.- przypomniał
Zrobiło mi się głupio, że zapomniałam.- A tak właściwie czemu ty nie poszłaś na studia?- zapytał zaciekawiony
-Ostatnio jakoś nie miałam czasu.- mruknęłam zła
Itachi się zaśmiał cicho.- Co w tym takiego śmiesznego?- zapytałam oburzona
-Trochę to zabawnie zabrzmiało.- uśmiechnął się- Skończone.- oznajmił- Bez gwałtownych ruchów.- polecił
-Ale mogę się podnieść?- zapytałam
Nie chciało mi się leżeć
-Powoli i ostrożnie.- powiedział
Podniosłam się, oczywiście nie obyło się bez bólu, bo w końcu sama sobie jestem winna.
-Powiedz… kiedy my się ostatnio kłóciliśmy?- zapytałam
-Szczerze mówiąc nie pamiętam.- przyznał Itachi- To przez to, że za mało czasu spędzamy razem.- pocałował mnie w policzek- Ale to niedługo się zmieni.
-Jeśli to jest obietnica… to nawet nie chcę tego słyszeć.- oznajmiłam stanowczo
-Nic się nie zmieniłaś.- pocałował mnie krótko
-Rozumiem, że to miał być komplement.- uśmiechnęłam się
-Może…-  westchnął- Jesteś głodna?- zapytał
-Tak, trochę…- odpowiedziałam
-Zaraz coś ci przyniosę.- oznajmił i wyszedł z pokoju
Zostałam sama ze swoimi myślami. Myślę sobie, że chyba dobrze, że sobie wszystko albo prawie wszystko wyjaśniliśmy. Tylko co dalej? Niby się dogadujemy, ale… no, właśnie jest jedno „ale” dawno ze sobą nie przebywaliśmy przez dłuższy czas i co jeśli już nie potrafimy się dogadać?
Minęły trzy miesiące. Cały czas jestem z Itachim w Poole. Jak na razie obyło się bez większych spięć, chociaż to nie jest to samo co wcześniej. Nie wiem czy to przeze mnie, czy przez to, że Itachi się zmienił. Eh… może jednak to nie jest to? Spacerowaliśmy po plaży… kierowaliśmy się na klif. Itachi zawsze mnie tam ciągnął… ja osobiście mam lek wysokości.
-Itachi, proszę chodźmy gdzieś indziej.- poprosiłam błagalnie robiąc szczenięce oczka
-Chodź.- powiedział Uchiha nie zważając na moje prośby
Nie wiem czemu zawsze za nim szłam. Może i bałam się wysokości, ale nie chciałam zostawać sama. Lepiej było poddawać się swoim lękom i przebywać z Itachim niż siedzieć sama na plaży.- Sakura… nie zauważyłaś czasem, że ktoś nas obserwuje?- zapytał
-Nie…- odpowiedziałam
-Przyśpiesz kroku.- powiedział popędzając mnie
Nie potrafiłam za nim nadążyć. Dla niego ten szybki krok był normalny, a dla mnie to był już bieg. Jednak muszę jeszcze popracować nad swoją kondycją.- Ufasz mi?- zapytał kiedy byliśmy już na klifie
-Tak…- odpowiedziałam- Ale jeśli myślisz o skoku to przypominam ci ja mam lęk wysokości.- oznajmiłam przerażona cofając się
-Jeśli zamkniesz oczy i pomyślisz o czymś miłym… na pewno nie będzie tak źle.- próbował mnie przekonać
-Nie umiem pływać.- kłamałam chcąc uniknąć skoku z klifu
-Umiesz, umiesz… zaufaj mi.- wyciągnął do mnie rękę
-Nie ma innej drogi?- zapytałam chcąc się upewnić
-Nie ma.- odpowiedział- Skoro chcesz tu zostać to chociaż chodź do mnie.- wyciągnął ku mnie ramiona
Wtuliłam się w niego. Nim zdążyłam się zorientować znaleźliśmy się w morzu. W lodowatej, morskiej wodzie. Z trudem wyszłam z wody o własnych siłach, oczywiście pomógł mi sprawca tego zdarzenia.
-Itachi!- krzyknęłam wściekła
-Ciszej…- powiedział mi kładąc palec na ustach- Możesz na mnie wyzywać, ale nie podnoś głosu.- oznajmił
-Jak mogłeś mi to zrobić? Doskonale wiesz, że boję się wysokości. Jesteś gorszy niż sądziłam…- nie chciałam powiedzieć tego ostatniego zdania, ale jakoś samo to wyszło z moich ust
-Skoro jestem taki okropny to możesz być pewna trzeci raz ciebie nie uratuję.- oznajmił wściekły
-Trzeciego razu nie będzie.- oznajmiłam stanowczo
Wstałam z piasku i odeszłam od niego kawałek. Padł strzał… tylko jeden. Myślałam, że był kierowany do mnie, ale nic nie poczułam. Obejrzałam się za siebie z myślą, że może to Itachi jest ranny. Uchiha właśnie chował broń. To on strzelał?
-„Trzeciego razu nie będzie”?- zacytował moje słowa sprzed chwili z tym swoim denerwującym łobuzerskim uśmiechem- Chyba jednak się myliłaś…- stwierdził
-Och, daj mi już spokój!- krzyknęłam oburzona
-Gdybym dał ci spokój nie żyłabyś już dwa razy.- zauważył
-Zapomniałeś, że raz prawie mnie zabiłeś!- krzyknęłam wściekła
-Bo nie wiedziałem, że to ty!- przypomniał
-Czy tak trudno odróżnić kolor blond od różowego?!- zapytałam złośliwie
-A idź mi!- zrezygnował z dalszej kłótni odchodząc
-Zanim odejdziesz to mnie zastrzel!- krzyknęłam i upadłam na kolana
Rozpłakałam się.
-Co ty pleciesz?!- zapytał
Wiedziałam, że jest zszokowany moimi słowami.
-Jeśli chcesz mnie zostawić to mnie zabij. Moje życie i tak nie ma sensu.- powiedziałam
-No, chyba zgłupiałaś!- stwierdził- Morska woda ci zaszkodziła, czy co?- zapytał
-Nic mi nie zaszkodziło.- oznajmiłam stanowczo- Po prostu po co mam dalej żyć, skoro mam być sama?- zapytałam zaciekawiona- Już przez ostatnie pół roku zasmakowałam samotności i nie zamierzam drugi raz tego przeżywać.- zauważyłam z bólem- Jeśli mnie zabijesz przynajmniej zaoszczędzisz na prawniku.- stwierdziłam złośliwie
Itachi uważnie mi się przyglądał kiedy mówiłam. Podszedł do mnie i uklęknął obok mnie. Przytulił mnie do siebie. Wypłakałam się w jego ramię. Chciałam, żeby się wreszcie to wszystko skończyło.
-Cii… spokojnie. Wszystko już będzie dobrze.- powiedział- Nie zostawię cię.- oznajmił
-Jakoś przed chwilą nie byłeś tego taki pewien.- zauważyłam nadal płacząc
-Ale teraz jestem.- oznajmił- Jeśli chcesz to odejdę.- dodał
-Masz gorączkę?- zapytałam dotykając jego czoła
-Co? Nie!- oburzył się
-To dlaczego pleciesz takie głupoty?!- zapytałam oburzona
W tym momencie stykaliśmy się czołami, bo to Itachi trzymał swoją dłoń na karku. Patrzyłam prosto w jego czarne oczy.- Co teraz dalej będzie?- zapytałam ocierając łzy
-Wyjedziemy stąd.- oznajmił
-Gdzie?- zapytałam
-Na razie do Australii, podobno ci się tam podobało.- powiedział
-A później?- zapytałam zaciekawiona
-To już od ciebie zależy.- uśmiechnął się- Gdzie byś chciała zamieszkać?- zapytał
-Hm… może Sztokholm, Goteborg, Kopenhaga, Grindsted, Malilla… a może Toruń?- zaproponowałam
-Zobaczymy.- oznajmił- Chodźmy.- pomógł mi wstać- Musimy się spakować i iść na samolot.
-„Iść”?- zapytałam zdziwiona
-Nie mamy tutaj samochodu.- oznajmił
-Coś się wymyśli.- posłałam mu perskie oko
Po jakimś czasie byliśmy w naszym tymczasowym mieszkaniu. Spakowanie wszystkich rzeczy nie zajęło dużo czasu. W sumie i tak większość rzeczy było przygotowane by tylko je wziąć i uciec. Ja wyszłam wcześniej, bo chciałam jeszcze kupić coś do jedzenia… po drodze skombinowałam samochód. Podjechałam pod blok moim wymarzonym samochodem. Zawsze taki chciałam mieć.
-Nie wierzę ukradłaś samochód.- powiedział zszokowany
-Ja bym powiedziała, że pożyczyłam.- oznajmiłam spokojnie
-To od kogo pożyczyłaś ten samochód?- zapytał zaciekawiony
-No, dobra ukradłam ten samochód.- przyznałam obrażona
Pojechaliśmy na lotnisko. Na miejscu okazało się, że Itachi już wcześniej zarezerwował bilety, o których ja jak zwykle nie miałam pojęcia.- Dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej, że masz bilety do Australii?- zapytałam zaciekawiona
-Miała to być niespodzianka, ale zbytnio mi to jakoś nie wyszło.- stwierdził
-Co fakt to fakt.- uśmiechnęłam się wtulając się w jego ramię- Cieszę się, że ciebie mam.- powiedziałam zamykając oczy
Po kilkunastu minutach zasnęłam. Obudził mnie głos stewardessy, który mówił, że trzeba zapiąć pasy. Byłam w połowie przytomna wychodząc z samolotu. Zawsze męczyły mnie loty samolotem.
-Chcesz kawy?- zapytał Itachi widząc, że zaraz zasnę na stojąco
-Nie… i tak tutaj jest wieczór. Pójdę spać.- oznajmiłam
-Dobrze… tylko nie zaśnij na stojąco.- uśmiechnął się
-Postaram się.- powiedziałam
Minęło już trochę czasu odkąd jesteśmy w Australii. Wszystko jest jak w bajce… to było zbyt piękne. Każda bajka się kiedyś kończy… kiedyś książę musi zdradzić… życie nie jest snem. Życie bardzo często nas rani…
-Sakura?- odezwał się Itachi
Z jego oczu wyczytałam, że chce mi coś ważnego powiedzieć… ale ja nie chciałam tego słuchać… coś w środku mi to mówiło.
-O co chodzi?- zapytałam ukrywając zdenerwowanie i niepewność
-Muszę wyjechać.- oznajmił chłodno
-Chcesz mnie zostawić?- zapytałam starając się zachować spokój- Ok, rozumiem. Nie dziwi mnie to. Ty bez pracy nie umiesz żyć.- odwróciłam się do niego plecami
Z trudem powstrzymywałam się od płaczu. Głos mi się już powoli łamał, ale nie… ja nie dam za wygraną. Już nie jestem taka słaba. Faceci odchodzą i przychodzą… tak to już jest.
-Nie jesteś zła? Sądziłem, że będziesz niezadowolona z mojego wyjazdu.- wiedziałam, że jest zdziwiony
-Kiedy wrócisz?- zapytałam wbijając sobie z nerwów paznokcie w ramię
-Nie wiem.
-Idź już.- powiedziałam tak chłodno, że nawet mi przeszły ciarki po plecach
Po chwili usłyszałam już tylko dźwięk zamykanych drzwi. Stałam jeszcze chwilę i patrzyłam na widok za oknem. Ruszyłam się z miejsca. Pobiegłam po schodach do sypialni. Nie zostanę tu ani chwili dłużej… zbyt dużo tu wspomnień. Spakowałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nie będę tachała tego wszystkiego niewiadomo ile. Wiem, że muszę jechać na lotnisko. Tylko gdzie wyjadę? Ok, Kopenhaga… na razie. Później pewnie i tak pojadę do Szwecji, ale to nieważne. Po godzinie znalazłam się na lotnisku. Tam żadnego lotu do Kopenhagi… dopiero za dwa dni. Nie, nie, nie… ja tyle czekać nie mogę. Może gdzieś indziej? Poole odpada… w ogóle Anglia odpada. Szwecja. Jeszcze nie teraz. Niemcy. Nie, tam też nie jest bezpiecznie. Chorwacja. Nie, kojarzy mi się z podróżą poślubną. Słowacja. Znowu niebezpieczeństwo. Czechy. Nie, znowu to samo. Norwegia. Odpada, brak lotów. USA. Stamtąd uciekam. Nowa Zelandia. Kusząca propozycja, ale nie dziś. Patrzę na tablicę odlotów i wielkimi literami widzę „WARSAW, 20:30”. Polska. To jest to! Mamy… chwileczkę… koniec sierpnia. W Polsce jest teraz w miarę ciepło. Lecimy do Polski. W samolocie bardzo szybko zasnęłam. Byłam zmęczona… to przez te nerwy. Znając życie nie miałam się ruszać z Sydney na krok… ale ja to ja… nic się nie zmieniłam. Lot trwał kilka godzin… nawet nie policzyłam ile. Wiem, że kiedy wylądowałam na Okęciu to było już popołudnie. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić… przed lotniskiem dwie dziewczyny rozdawały ulotki przechodniom rozmawiając o jakichś zawodach we Wrocławiu (znam trochę polski). W telefonie oczywiście od razu sprawdziłam o co chodzi… IMŚ we Wrocławiu na stadionie Olimpijskim. Wielka impreza dla fanów żużla. Impreza, a mi rozrywka jest potrzebna. Nie ma co… jadę do Wrocławia. Na dworcu PKP oczywiście były małe problemy z kupnem biletu. Kasjerka nie potrafiła języka angielskiego… na szczęście udało mi się zakupić bilet dzięki moim bardzo okrojonym podstawom języka polskiego. We Wrocławiu byłam kilka godzin później. Znalazłam sobie miejsce w drogim hotelu… później zaczęłam się rozglądać po mieście. Kupiłam sobie bilet na jutrzejsze wydarzenie żużlowe… nie pamiętam kiedy podejmowałam decyzje tak chaotycznie. Zazwyczaj starałam się wszystko sobie planować… Późnym wieczorem wróciłam do hotelu. Wrocław to piękne miasto… szkoda, że będę tu tylko jeszcze tą noc i jutrzejszy dzień. Zarezerwowałam już sobie bilety na pociąg do Zielonej Góry… a stamtąd jadę na prom. Nie wiem czemu akurat tam… mogłabym od razu jechać nad morze, ale mimo wszystko nie chce mi się jechać do Danii od razu. Polska to bardzo gościnny kraj… więc dlaczego nie miałabym się tutaj zatrzymać na dłużej? Hm… to kuszące, ale w Danii mam pewność, że nic mi się nie stanie. Następny dzień zaczął się na plus. Na śniadanie w hotelu były moje ulubione naleśniki z konfiturą. Później okazało, że pokój obok mieszka bardzo przystojny Australijczyk, który jest bardzo przystojny i idzie na IMŚ. Czas do turnieju się mi dłużył i dłużył… kiedy już nadszedł ten moment emocji było wiele… mijanki, ściganie na najwyższym poziomie, wykluczenia i zwycięstwo Brytyjczyka Gary’ego Havelock’a, drugie miejsce Szweda Pera Jonssona i trzecie miejsce Duńczyka Gerta Handberga.
Cztery miesiące później…
Nienawidzę wydarzeń, które zaskakują jednocześnie tak, że nie wiesz co zrobić ze sobą, a z drugiej strony cieszą. Sądziłam, że to pomyłka… że ten test jest lewy… ale nie. Jestem w ciąży. Dlaczego teraz? Dlaczego? Jestem sama… to nie jest odpowiedni moment na dziecko. Lekarce nie dałam poznać, że jestem w proszku. Normalnie to bym się tylko cieszyła, a teraz… teraz muszę radzić sobie sama.
Dwadzieścia lat później...
Nie sądziłam, że moje życie może się jeszcze ułożyć. Przez krótki okres czasu byłam szczęśliwa z mężczyzną, który nie był Itachim. Urodziłam córką i dałam jej na imię Mikkeline. Mieszkałam w tym czasie w Danii więc to nic dziwnego, że do dostała typowo duńskie imię. Jakiś czas później poznałam Jaspera Jensena, który też był samotnym rodzicem, miał syna Michaela Jepsena. Mikkeline z Michaelem bardzo dobrze się dogadywali, więc prowadziliśmy spokojne życie. Michael urodził się 18 lutego 1992, a Mikkeline 4 maja 1993. Z Jasperem byłam jakieś… siedem lat, a później on został zamordowany. Podejrzewam, że to macha Itachiego, ale nie mam dowodów. Być może to ja byłam celem? Mikkeline miała wtedy osiem lat… chciałam już się ze względu na jej bezpieczeństwo przeprowadzić do Szwecji, ale dostałam pod opiekę Michaela i postanowiłam zostać w jego rodzinnym Grindsted. Dzisiaj mam spokój… oboje są już dorośli… niebawem się wyprowadzą. Michael jest żużlowcem na „pełen etat”, postanowił jeździć „wszędzie” dopiero po skończeniu szkoły. Mikkeline też skończyła już szkołę, ale uparcie nie chce iść na studia, została mechanikiem. W sumie w końcu skończyłam studia, które mi się na nic zdały. Założyłam firmę produkująca kevlary.
Był sobotni ranek. Wstałam jak zwykle o 5:30. Poranne czynności zajęły mi godzinę. W tym czasie Mikkeline przyniosła pocztę. Znalazłam w nim list… z amerykańskiego sądu. Itachi chce rozwodu. Jednak dobrze myślałam… to nie było to! Itachi to nie był mężczyzna mojego życia… bo teraz jakoś moje serce nie krwawi…

Wiem, że spieprzyłam zakończenie... ale tak miało wyjść.
Z dedykacją dla Mystery
xo xo
Katherine

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz