wtorek, 17 lipca 2012

Miłość na dzikim zachodzie (część 3)


Obudziłam się, promienie słoneczne dostawały się do pomieszczenia i przeciągnęłam się jak zwinna kotka. Dobrze mi się spało, ale gdy pomyśleć że jestem u bandytów to niedobrze mi się robi. Nie chcę z nimi mieszkać, ale najwidoczniej będę musiała chodź nie chcę. Cóż mam takie popaprane życie. Uniosłam się na łokciach. Nie było go już koło mnie, musiał już wstać. To o której oni wstają? Nie lubię szybko wstawać. To nie w moim stylu, nie wstaje tak wcześnie bo potem mam humorki. Wstałam z łóżka i pościeliłam je, aby nie było.
Dalej zobaczyłam czerwoną sukienkę i miskę z wodą a obok ręcznik. Podeszłam do tego. Widziałam w tym wszystkim nie logiczna całość, która na pewno się wyjaśni. Umyłam się i ubrałam na siebie hiszpańska czerwona sukienkę. Rozczesałam szybko włosy i zarzuciłam do tyłu przeczesując jeszcze raz i zawiązałam w kitkę do góry. Podeszłam do okna, zauważyłam Ino i tego blondyna jak miewam Deidare. Spojrzałam na przed ramię. Widniał teraz tam brązowy znak, który za niebawem zmieni się w bliznę. Ona dobrze się bawi, ale ja nie… Mogła mi powiedzieć, ale no oczywiście, że nie chciała. Wyszłam z pomieszczenia, grzywka opadła po obu stronach skroni. Dreptałam cicho po schodach, omijałam bandytów wraz z ich jakże kochającymi narzeczonymi. Patrzeli się na mnie, myśleli, ze się do nich odezwę, ale tak nie będzie. Zmierzyłam ich ostrym wzrokiem i wyszłam. Słyszałam rżenie koni. Spojrzałam na łąkę gdzie były konie? Dzikie konie? Razem jadły jak i piły z jeziora. Uśmiechnęłam się delikatnie patrząc na to. Zafascynował mnie jeden koń. Biały, piękna siwa grzywa, poszłam w tamtą stronę gdzie były dzikie konie. Spojrzałam w bok, gdzie była ino i ten blondyn. Widziała jak patrzę na nią. Odgarnęłam delikatnie grzywkę za ucho, mogłam chwilę odpoczywać. Przeszłam blisko stodoły, była najbliżej jeziora. Uniosłam głowę, niebo przykrywały chmury. Kroczyłam brzegiem, konie się mnie nie bały chyba Czuły że nie jestem normalnym człowiekiem, ale żyję z natura normalnie.
-Sakura! - usłyszałam krzyk. Musiała przyjść wolę już być sama, nie chcę być z nikim innym. Muszę wszystko przemyśleć, to mi tylko zostało, bo nic już mi w tym życiu nie zostało. - Posłuchaj mnie…
-Nie będę ciebie słuchała. Ty z twoimi kolesiami zabraliście mi wszystko, rodzinę. Mój ojciec był jedynym z którym mogłam porozmawiać. Nie normalnie, ale mogłam mu wszystko powiedzieć. Z matką też rozmawiam ale w inny sposób. - powiedziałam. - Czemu mi to zrobiłaś? Tylko nie mów mi, ze nie mogłaś bo w to nie uwierzę.
-Czemu nie uwierzysz. Dobrze wiesz, ze musisz. Tak tutaj będzie. I przyzwyczaj się do tego. Jesteś własnością Itachiego, a on nie wybiera od tak sobie dziewicy, oj przepraszam już nie dziewicy - zaśmiała się cicho. Nie znałam jej od tej strony - Powinnaś się cieszyć, że ciebie wybrał i radzę ci go słuchać. Ma mocna rękę jeśli chodzi o kobiety, tobie na pewno też nie popuści. Wreszcie będziesz mu posłuszna. - spuściłam głowę i odwróciłam się do niej plecami. Nie chciałam jej teraz słuchać, tym nie jest moja przyjaciółką. Nie jest, ona była zadowolona z tego wszystkiego, jakby dla niej było najważniejsze, żebym cierpiała. Chciałam odejść, ale chwyciła mnie za ramie. Odwróciłam się i odepchnęłam ją, upadła.
-Nie dotykaj mnie, ty się masz nazywać przyjaciółka? Nie jesteś nią! - fuknęłam na nią. Patrzała na moją twarz z zdziwieniem. - jeśli tak bardzo chciałaś abym została zgwałcona wystarczyło kogoś wynająć. Nie wiem co ci zrobiłam, ale ty nigdy nie będziesz moją przyjaciółką. Żadna z was, nie macie do tego kwalifikacji. - ona wstała i uderzyła mnie w policzek. Odchyliłam lekko głowę w bok, nic nie powiedziałam. Odwróciła się napięcie i wściekła odeszła, to była jedynie jej wina. Masowałam sobie policzek, uderzyła mnie z powodu prawdy… Westchnęłam. Usłyszałam znowu rżenie, ale z bardzo daleka. Spojrzałam w tamtą stronę, stała tam biała klacz i wpatrywała się we mnie, jej grzywa hulała na wietrze. Poszybowała w inną stronę, uśmiechnęłam się i usiadłam na trawie, gdzie mogłam odpocząć. Usłyszałam ponowny raz rżenie, ale bardzo mi znanego ogra. Przeszedł mnie dreszcz, jak ja go nienawidziłam. Byłam pewna, że znajdzie mnie, a może nie. Wolałabym nie, zawsze coś bywa nie tak, a jeszcze będę z nimi żyła. Szłam wzdłuż brzegu, coś mi mówiło, że dobrze robię zostając teraz sama. Spojrzałam na taflę, gdzie odbijała się sylwetka, dotknęłam prawego policzka, który bolał od uderzenia Ino. To ma być przyjaźń? Za prawdę dostaję. Wszystko runie w paru dniach, gdy tu będę. Przykucnęłam i spuściłam głowę, łzy mi leciały po policzkach wycierałam od czasu do czasu. Nigdy nie chciałam stracić rodziców, ale tak wyszło. A w dodatku jestem pół Indianką, a to jest przekleństwo bo nikt nie lubi Indian, dla ludzi są odosobnieniem. Musze to powiedzieć Itachiemu, najwyżej mnie zabije, nie będzie mnie to obchodzić. Dołączę w takim momencie do matki.
Nie wiem ile chodziłam, ale szłam teraz w stronę stajni.  Nie miałam nic takiego do zrobienia, chciałabym być daleko, daleko od przykrości. Nie minęło chyba długo. Przechodziłam akurat przez stajnie, gdy zauważyłam czarnego ograna, który wlepił swoje czarne ślepia we mnie. Nie patrzałam na niego, jakoś nie chciałam patrzeć na ogra mojego wroga, ale nie musze go słuchać. Oparłam się o drewniany pal, wpatrywałam się w czarnego ogra. Wydaje mi się, ze on mnie wybrał dlatego, że On mu wskazał mnie po przez te dwie wpadki w wodę. Westchnęłam cicho.
-Twoja sprawka, co? Czemu to zrobiłeś? Miałam dosyć spieszone życie, a teraz mam jeszcze gorzej. To, ze mnie nie lubisz nie znaczy że musiałeś zawrócić jeszcze bardziej moje życie. Ze mną jest jeszcze gorzej - ponownie westchnęłam. - rozmawiam z ogierem. Nie fajnie, nie ważne. Nie wiem po co to zrobiłeś, ale wiec że ja tu długo nie pobędę. - poszłam w stronę drugiego wyjścia. Nie było nikogo, zobaczyłam w oddali tylko tych bandytów, którzy bawili się ze swoimi narzeczonymi. Wywróciłam oczami widząc to. Koń klepał kopytami, nie wiedziałam o co chodzi. Usłyszałam drugiego konia, ale jakby na wolności. Spojrzałam do tyłu, w wejściu stała klacz, ta biała którą podziwiałam. Patrzała się na mnie. Uśmiechnęłam się i odeszłam. Zawiał przyjemny wiatr, który poszarpał mi włosy, wydostać mogłabym się stąd, ale jak mówił powrócił by po mnie. Szłam przed siebie nie zwracając na nikogo uwagi, teraz jestem sama. Pojeździłam bym konno z miłą chęcią ale kto mnie weźmie? Nikt…
-Sakura - usłyszałam z boku. Spojrzałam w tamtą stronę był to brat Itachiego, Sasuke. A gdzie jego Karin? Zawsze tak się panoszy? Nie musze z nim rozmawiać. Tylko patrzałam na niego z pewnością.. - Boli? - zapytał i dotknął mojego policzka. Odepchnęłam jego rękę, nie chciałam aby taki debil dotykał mnie. - no tak nie chcesz żebym cię dotykał, Itachi może co? Jesteś jego własnością i on wszystko może. Widział to co ci Ino zrobiła, chyba nie będzie za miły dla niej. On tego nie lubi, co jest jego jak ktoś dotyka. Ino nie będzie miała za dobrze, chyba właśnie z nią rozmawia. - zaśmiał się cicho. Jak ja go nie lubię, i tak nie przypadł mi do gustu. - jego własność powinna mieć co zechce. Masz takie zachciewajki?
-Nie twój interes - powiedziałam. Odchodziłam, ale on mnie złapał za nadgarstek.
-Czyżby? Dlaczego nie ma być mój interes. Jesteś tutaj i możemy się tobą interesować - nachylił się najemna i jego oddech drażnił mi ucho wraz z szyją - A i w szczególności nie tylko tobą ale i innymi rzeczami - odchylił się ode mnie i ucałował delikatnie w policzek. Spojrzał za mnie, i uśmiechnął się. Nie wiedziałam o co chodzi. Wzruszyłam ramionami i obróciłam się szybko, nie chciałam mieć nic wspólnego z nim i resztą. Na drewnianych schodach zauważyłam Itachiego, który stał i wpatrywał się we mnie z zimnem, ale wiedziałam, że na pewno dostanę. Szłam w jego stronę patrzałam na niego, widziałam jak śledzi każdy mój krok, jakby czegoś ode mnie oczekiwał. Przeszłam obok niego wtem spojrzał na Sasuke, obróciłam delikatnie głowę. Uśmiechał się przyjaźnie. Tak jasne, teraz wszystko na mnie zwalaj. Szłam do góry po schodach, nie spotkałam Ino, może nawet lepiej bo skończyło by się to o wiele gorzej. Weszłam do pokoju, którego dzieliłam z Itachim. Stanęłam przy oknie, które było zasłonięte ciemnymi zasłonami. Nafta nie paliła się. Panował półmrok, lubiłam taką atmosferę. Rękę trzymałam na parapecie a drugą wzdłuż ciała, nie wiedziałam co się stanie jak On tu wejdzie. Usłyszałam jak drzwi się otwierają i jak się zatrzaskują, nie chciałam się obejrzeć trochę się bałam. Musiałam się przemóc! Obróciłam się delikatnie do tyłu. Pożałowałam tego, dostałam w policzek wewnętrzną częścią dłoni. Upadłam na kolana, patrzałam na podłogę. Przymknęłam powieki. Wiedziała, ze tak będzie. Nie wiem czemu, ale czułam to,  że tak zareaguje na to co widział, a raczej nie widział. Spojrzałam delikatnie na niego, pociągnął mnie za przed ramię i popchnął na łóżko. Tak mam to odpokutować? Grzechy ojca? Ja mam cierpieć za to cierpieć? Patrzałam na niego z zdziwieniem…
-Czemu to zrobiłaś?
-Co?
-Nie udawaj głupiej, czemu go pocałowałaś? - zapytał zły. Usiadłam do pozycji siedzącej, tak jakby do tego było mało, on chciałby być pewien, że powiem mu o wszystkim. To się myli…
-Nie twój interes. Jesteś taki pewien siebie, nadal bądź, ale ja ci nic nie powiem. Moja sprawa co robię. - powiedziałam.
-Nie sądzę - chwycił za znak, który mi zrobił. Syknęłam, bolał i piekł jeszcze, a  on tak brutalnie chwyta. Ścisnął mocniej.
-Przestań! - podniosłam głos.
-Chyba wiesz, ze ten znak coś znaczy, prawda? Jesteś moja, nikt nie ma prawa cię dotykać. Nawet mój brat. Ten znak świadczy o tym,. Że jesteś moją własnością.
-Czyli więźniem. Zawsze tak było. - patrzał na mnie. Pokręciłam głową zażenowana tym wszystkim - I przede wszystkim on mnie pocałował w policzek. I zostaw mnie wreszcie, jak chcesz to idź do twojego brata on ci wszystko wytłumaczy! Nie wiem o co mu chodzi! - fuknęłam i wyrwałam się z jego objęć i chwyciłam za znak. Wyszedł trzaskając drzwiami. Był wkurzony, ale cóż tak bywa czasami. On jest typowym cholerykiem, na wszystko się wkurza co źle się powie. Jest straszny! Wzięłam zimną szmatkę i przyłożyłam sobie do przedramienia, w szafce szukałam bandaża do zawinięcia. Znalazłam! Owinęłam sobie delikatnie, nie chciałam aby to tak mocno bolało. Spojrzałam w okno, zobaczyłam Sasuke, który rozmawia z Itachim? Uniosłam jedną brew, Itachi spojrzał się w górę na mnie?! Zasłoniłam zasłonę, aby mnie nie widział. Kroczyłam do wyjścia, aby pomyśleć o tym wszystkim. Na schodach spotkałam Ino, która nie zamierzała na mnie spojrzeć. Spojrzałam na nią ukradkiem, nie miała zadawalającej miny… Nie wiem o co im wszystkim chodzi, ale wiem jedno, z tego miejsca nie da się uciec, oni mnie obserwują. Miałam dosyć, życie jeszcze koło będzie toczyć czego naprawdę nie chcę. Na stoliku leżał sztylet jakiegoś z bandy schowałam go pod sukienkę do uda. Musiałam cos wreszcie zrobić, a oni nie mogą wiedzieć co. Widziałam jak Hinata patrzy na mnie, i robi zastanawiająca minę, a jej źrenice się powiększyły ze strachu. Wyszłam z budynku kierując się do jeziorka, które było przy stajni. Musiała dostać się jakoś na klif, chciała porozmawiać z matką… Oni nie mogą na razie się dowiedzieć kim tak naprawdę jest. Przeszłam obok Itachiego i reszty. Nie zatrzymali mnie… Po drodze rozebrałam buty i pobiegłam w tamtą stronę, gdzie była łąka. Usłyszałam konia Itachiego, obejrzałam się, Itachi na nim siedział, ruszył w stronę miasta. Mogłam teraz wszystko robić, aby on tego nie zauważył. Stanęła przy klifie, musiała wdrapać się na górę, a ta sukienka jej przeszkadzała. Obcięła sobie do połowy ud, schowała sztylet.
-Hidan! Ona ma sztylet! - usłyszałam głośny krzyk Hinaty.
-Kto do cholery dał jej go! Tylko, żeby nie zrobiła tego co myślę wtedy Itachi nas wszystkich zabije! - krzyczał. Biegli w tą stronę. Wzruszyłam ramionami. Chwyciłam dłońmi wystające skały i wdrapywałam się na szczyt, musiałam tam się dostać. Może uda mi się porozmawiać z matką. Chcieli złapać, ale byłam już za wysoko.
-Itachi nas zamorduje! Sakura wracaj na dół! - krzyczał Deidara. Nie zrobiłam tego, wdrapałam się na sam szczyt. Już nie słyszałam ich słów, byłam tu u góry. Wiatr wiał mocno, szarpał włosy na wszystkie strony. Wyciągnęłam rękę lewą do przodu i przecięłam sobie zewnętrzną cześć dłoni na skos. Patrzałam na kapiąca krew na trawę. Usiadłam do pozycji siedzącej i medytowałam. Jedynie lewa rękę zostawiłam prosto, a krew skapywała.
Poczuła ciepło które kiedyś czuła, ciepło swojej matki. Ona zawsze podnosiła ją na duchu, to było dla mnie coś co mogę nosić sama, ale boję się też że wszystko pójdzie nie tak.
-Tak, masz rację leży mi coś na sercu. - odpowiedziała w niezrozumiałym języku - Chodzi o pewnego mężczyznę. Zabił tatę i teraz mówi, że jestem jego własnością, ale ja tak nie chcę. Czasami wydaje mi się, że zamiast taty ja powinnam zginąć. - zamilkłam na chwilę. - Jak to mam się z tym pogodzić? Wiesz coś co ja nie wiem, prawda? To powiedz mi to.. dlaczego nie powiesz? Słuchać własnego głosu serca? Zawsze słucham, ale czasami już nie potrafię. Dobrze spróbuję słuchać go. Czekaj! Mamo! - no i odeszła. Czemu tak szybko? Zawsze rozmawialiśmy godzinami, a teraz co stanęło na przeszkodzie. Wstałam i podeszłam do krańca klifu i spojrzałam w dół, oni tam siedzieli i patrzeli się w  górę. Mówili coś ale nie rozumiałam. Odeszłam kawałek. Wolałam pójść drugą drogą, nie chcę ich spotkać…




Otworzyłam drewniane drzwi od stodoły, gdzie on robił mi znak. W palenisku się wrzało, popatrzałam na białe prześcieradło, gdzie coś było zakryte. Podeszłam do tego i pociągnęłam, było to stare pianino, otworzyłam delikatnie. Przyciskałam delikatnie klawisze co wydawało fałszywe dźwięki, nie były czyste. Trzeba by było trochę ponaprawiać to, ale jak by to zrobić, aby nikt nie wiedział. Coś wymyślę, ale zaraz się zacznie jeśli nie pójdę tam i im nie powiem, że jestem tutaj. Spojrzałam na dłoń, trochę piekła po tym cięciu, ale musiałam to zrobić. Rozejrzałam się po stajni , nie mieli tu nic czym mogłam sobie pomóc, aby Itachi się nie skumał. Było tu wejście, zajrzałam do środka, wejście było zrobione ze słomy, było tam jakby posłanie do odpoczynku? Nie wiem do czego, ale ty nikt by nikogo nie znalazł jakby szukał. Usłyszała stukot kopyt konia, wiedziała już kto nadjeżdża.
-Będą kłopoty!
-A jak ona uciekła?
-I dobrze - wypowiedziała Ino. - nawet nie chcę○ jej znać. - nie usłyszałam nic więcej. Zakryłam prześcieradłem pianino, które zamierzałam naprawić z czasem. Gorzej jakby Itachi wyknuł co robię, to nie było by miłe.
-Gdzie Sakura? - słyszałam jego zimny głos. Coś stuknęła w stodołę, a ja podskoczyłam. Nie wiedziałam co się stało. - gdzie Ona jest! - fuknął na nich. Wolałabym stąd nie wychodzić. Zostać tu i słuchać jak on na nich wrzeszczy, co ja wygaduje nigdy tego nie lubiłam.
-Nie wiemy.
-Jak to nie wiecie! Kazałem wam jej pilnować pod moja nieobecność! Ona jeszcze jest rozwydrzona i nie będzie posłuszna, jeszcze jej nie podporządkowałem. Kogo to wina? - zapytał. - Wszyscy poniesiecie konsekwencje. - mówił stanowczo. Czyli chce mnie podporządkować sobie, zrobić, że będę go słuchała jak mojego pana? Jego niedoczekanie.  Mam swoją godność, i nie będę słuchała mężczyzny. To świnie i tyle mam o nich do powiedzenia. Westchnęła cicho. Lekko chwyciła łańcuch który służył za klamkę. Pociągnęła do siebie i wyszła ze stajni, nie spojrzała na nich tylko ominęła ich. Poczuła na sobie ich wzroki, lekko spojrzała na Itachiego, który trzymał bat.
-Co ty tam robiłaś! - fuknął Sasuke.
Prychnęłam zażenowana tą całą sprawą.
-Wiesz, ze On mógł nas.. wole nie myśleć o tym. Jesteś wredna.
-Miło by było na to popatrzeć, a w szczególności na twoje katusze! - patrzałam na niego. Byłam odwrócona tyłem do Itachiego, nie obchodziło mnie co powie. Byłam już zażenowana tym wszystkim. Próbowałam chować rękę przed Itachim, aby nie widział, że przecięłam sobie dłoń. Nie może tego zobaczyć.  Odchodziłam od nich i powiedziałam do nich jedno słowo, ale takie aby nie zrozumieli. Czułam na sobie wzrok Itachiego. Poczułam na lewym nadgarstku jakby pieczenie, popatrzałam był tam rzemień od bicza. Pociągnął w swoją stronę, lecz ona zatrzymała się dalej od niego i trzymała rękę, rzemień był naprężony.  Patrzeli na siebie, a inni się przyglądali. Popatrzałam na Hinatę, która nie miała zadowolonej miny z tego powodu. Nie odpuszczałam, nie byłam taka, aby mu się podporządkowywać. Miałam go dosłownie w poszanowaniu… Rzemień puścił. Odchodziła od nich szybkim tempem, weszłam do domu trzaskając drzwiami. Dzisiejszy dzień jest bardzo dziwny, co mnie jeszcze spotka. Powędrowałam po schodach na górę, tutaj chyba mogłam być sama i pomyśleć. Spojrzałam na lewą dłoń, rana nie była aż taka głęboka. Oparłam się o parapet i patrzałam na dłoń. Słyszałam jak ktoś wchodzi po schodach, mężczyzna z pewnością, miał charakterystyczny chód. Patrzałam się w podłogę, aby nie patrzeć na jego twarz. Wszedł do pomieszczenia, zauważyła jak rzucił bicz na łóżko. Rękę miałam schowaną za siebie, aby nic nie zauważył. Usłyszałam jakby brzdęk, ale nie pistoletu czy czegoś innego, tylko miski z wodą?
-Chodź tu - mówił, lecz nie ruszyłam się tylko na niego patrzałam, była to gorąca woda, bardzo gorąca. Widziałam jak patrzy na mnie z niedoczekaniem,. Podchodziłam do niego po woli  jakoś to nie uśmiechało mi się, bałam się go coraz częściej, ale tez musiałam się przyzwyczaić do niego. Stanęłam przy nim, a on niespodziewanie chwycił lewą rękę i wsadził w wodę. Jęknęłam głośno z bólu, w oczach pojawiły się łzy, bolało, a on jeszcze kazał mi to w wodę włożyć. - Głupia jesteś… - wzruszyłam ramionami - jak mogłaś wziąć ten sztylet.
-O co ci chodzi? To tylko normalny sztylet.
-Nie. Był zatruty, biorę go często, ale dzisiaj nie było takiej potrzeby. Nie bierz rzeczy, które nie są twoje, lub nie jesteś pewna czy są zatrute.
-To po co to tu trzymacie? - zapytałam. Chciałam się dowiedzieć, było na wierzchu wiec wzięłam go. Nie rozumiem tego faceta, jest zagadkowy. Po co teraz pomaga? Nie musi, już wolałabym zginąć. Popatrzał na mnie, lecz nie odpowiedział. Woda stawała się szkarłatna.
-Przez tydzień będę otwierał ci ranę, by wydostać truciznę. A to boli, nie żartuję, sam to miałem. Mam niezły ślad po tym, postaram się abyś ty nie miała. - mówił. Wziął moją rękę z wody i  wytarł delikatnie ranę z wody i obwinął tak samo delikatnie, zawiązał supełkiem.
-Dziękuję. - nic nie odpowiedział. Podeszłam do okna i patrzałam się w krajobraz.. Przymknęłam powieki i wsłuchałam się w swoje serce. Sama nawet nie wiedziałam kiedy On znalazł się przy mnie. Jego oddech drażnił mi kark.
-Jak to możliwe? - spojrzałam na niego z znakiem zapytania - Jesteś Indianką, prawda?
-Nie - odpowiedziałam stanowczo.
-Kłamiesz. Znam trochę ten język, twój ojciec w tym samym powiedział języku. A to indiański język. - mówił.
-I co z tego? - obróciłam się do niego przodem - masz rację jestem Indianką a raczej pół Indianką. Już wiesz jakie mam pochodzenie i co zabijesz mnie - chciałam odejść, ale poczułam uchwyt.
-Czemu miałbym cię zabić? Mi to nie przeszkadza, że jesteś Indianką, pół Indianką. Jesteś kim jesteś, im nie powiem, bo by tego nie przeżyli, ale sama nie rób głupich rzeczy bo zrozumieją kim jesteś. Powiedz mi tylko kim była twoja mama?
-Ona była Indianką, córka wodza. - powiedziałam.
-To ciebie można nazywać księżniczką - uśmiechnął się.
-To wcale nie jest śmieszne. Przez całe życie to ukrywam przed ludźmi a ty od tak mówisz ze ci to nie przeszkadza. Jesteś dziwny czasami. - powiedziałam. Nie mogłam się z tym pogodzić, że on to zrozumiał, nikt by tego nie zrozumiał. Sakura patrzała na niego, nie wiedziała dlaczego to zrobił, ale co mogła zrobić. Nic…
-I kto to mówi.
-Nie jestem.. - nie dokończyłam wpił się w moje usta. Nie wiedziałam co mu jest, chciałam aby przestał, ale nic bym nie zrobiła. Delikatnie całował co sprawiało, że chciałam aby to robił. Co ja… nie mogę. Oderwał się ode mnie. - idę się przejść. - ominęłam go i wyszłam szybko, nie chciałam już na niego patrzeć. Raz jest taki, a potem taki. Nie rozumiem go. Wyszłam z budynku i stanęłam na murawie. Słyszałam rżenie konia, ale dzikie. Wyszłam za budynek, tam był blondyn i siwo włosy mężczyzna którzy chcieli zaciągnąć konia do stajni? Ciągnęli go, ale to nic nie dawało.
-Zostawcie go.
-Nie rozkazuj nam! - podeszła do nich i odepchnęła ich od niego. Sama nie miała dobrych kontaktów z zwierzęciem, ale musiał coś zrobić.
-Chyba nie ucieknie, nie? Jest przywiązany do Itachiego jak mnie oczy nie mylą. - odchodziłam, słyszałam za sobą stukanie kopyt. Wielki nos zwierzęcia lekko ocierał o moją zniszczoną suknie. To było pewne że coś jest nie tak, pokręciłam głową i dalej poszłam. Znowu mnie szurnął, chciałam się obrócić, ale chwycił mnie za materiał zębami i rzucił do tylu, siedziałam na nim. - Co ty robisz? - ruszył szybko - Czekaj! Nie! - trzymałam się jego grzywy
-Itachi! - nie spojrzał dalej - Twój koń… Sakura! Patrz!
Pędziłam na jego rumaku, nie wiedziałam dlaczego to zwierze wrzuciło mnie na swój grzbiet, dla mnie to było dziwne. Widziałam dzikie konie z daleka. Nie możliwe? Ten koń mnie chce zaciągnąć tam? Ale ja nie mogę ich tknąć, nie boję się, ale one są dzikie, i nie będę potrafiła osiodłać… Byliśmy niedaleko, zatrzymał się, a ja zeszłam szybko.
-Co ty chcesz, abym zrobiła? - kiwał głowa na nie. A najbardziej na białą klacz, która stała niedaleko nas i patrzała na mnie? To nie możliwe. - Dlatego mnie tu ściągnąłeś prze to wpadnięcie w wodę? - znowu kiwnął. - Zrobię to, ale dalej to będzie twój interes. - ponownie zdjęłam buty i podchodziłam bliżej klaczy, stanęłam niedaleko. Jakbym usłyszała w głowie muzykę, zaczęłam tańczyć tak jak Indianki do przywołania zwierząt do pomocy, to było oszustwo, ale nic innego nie mogłam zrobić. Cicho pomrukiwałam. Stanęłam, jakby poczułam siłę natury, która we mnie wstąpiła. Obróciłam się. Słyszałam tupanie kopyt, wiedziałam że konie się ruszyły, były blisko mnie, a także biała klacz. Musiałam zyskać pewność, że będę mogła osiodłać ją. Zbliżyła się do mnie, a ja korzystając z okazji wskoczyłam na grzbiet. - Przepraszam - wyszeptałam. Pędziła szybko do budynku, gdzie był Itachi, tylko nie tam. Trzymałam się jej grzywy. Skakała cały czas, a ja trzymałam się nie mogłam dopuścić do tego, aby spaść inaczej nigdy bym nie osiodła. Zwalniała coraz bardziej, aż ustąpiła przy samym domu, czułam, stanęła. Sakura zeszła, a ona jakby się położyła. Pogłaskała ja po grzbiecie, wiedziała ze tym się wykończyła. Odwróciła się i spojrzała przed siebie, Itachi patrzał zły na nią. Koło Sakury przeszedł ogier, który uderzył ją ogonem. Spojrzała za siebie, lekko muskał nosem klacz. Wstała i ich głowy jakby do siebie się przytuliły.
-Co jest? - zapytał Itachi
-Myślałeś, że robię to bo chcę uciec. Niby gdzie? I tak byś mnie dopadł prędzej czy później. A zrobiłam to dla twojego ogra, chyba jest w tej klaczy zakochany, a ja zyskałam przy tym konia. - uśmiechnęłam się. Patrzałam na niego z pewnością, że mnie zrozumie, ale nie było to całkiem pewne.
-Sakura chodź! - zawołała mnie Hinata
-Po co?
-Wytłumaczę ci. -  wydukała i weszła z powrotem do budynku. Gdy przechodziłam koło Itachiego zatrzymałam się i spojrzałam na niego, a on na mnie.
-Posłuchaj konie tez mają uczucia, każde zwierze. I nawet najgorsze zwierze rodzi potomki, tak jak najgorszy człowiek potrafi się zakochać i sam nie wie kiedy. - ruszyłam do budynku, spojrzałam za siebie, a on na mnie patrzał zastanawiając się chyba nad moimi słowami. Chodziło mi tu o niego. On mógł tez się zakochać w byle kim, a to by dużo zmieniało. Weszłam do kuchni, gdzie stały prawie wszystkie przy garach, no świetnie jeszcze będę gotowała. Popatrzałam na Hinatę.
-Słuchaj każda z nas zawsze gotuje dla przyszłych mężów, ty będziesz gotowała dla Itachiego. Zawsze robimy to samo, ale czasami są wyjątki, ale często uzgadniamy wszystko. Spojrzysz co my zrobimy i ty to samo zrobisz. - powiedziała. Potrafię gotować, nauczyła mnie matka gdy żyła, i tez kucharki. Jestem dobrze wyszkolona, one o tym nie wiedzą. Nie wiedzą jaka w tym jestem dobra. Przełknęłam ślinę i spojrzałam na garnki. Każda miała swoje stanowisko.
-Co Sakura nie będziesz potrafiła zrobić? A może byłaś tak rozpieszczona, że nie umiesz gotować. - zaśmiała się. Ta gotowac to umiem, ale nie wiem co mu ugotować, nie wiem co lubi, może pospolite danie spagethi? Hm… raz koziu śmierć. Już nikt mną nie przejmował, tylko robiłam swoje. Chciałam, aby wyszło wszystko dobrze. Minęło półgodziny od czasu gdy zaczęła robić i skończyła równo z dziewczynami.
-Miałaś zrobić to co my! - powiedziała głośniej Karin
-Nie muszę. To wasza tradycja, ale nie moja. Robię co chcę, i nie wtrącajcie się, robicie co chcecie swoim mężczyzną, a ja zrobiłam to i dajcie mi święty spokój. - powiedziałam i odwróciłam się do garnków. Wzięłam głęboki talerz i nałożyłam makaronu, a na to polałam sos z kluskami. Nie wiedziałam czy będzie mu smakować, nie znałam go. Wzięłam i wyszłam, na pewno już będą tam. Weszłam pierwsza i postawiłam przed Itachim danie. Wszyscy inni się spojrzeli.
-No, no.. jeśli mamy takie danie dzisiaj to będę prosił dokładkę. - powiedział. Odwróciłam wzrok, i skierowałam się do wyjścia. Nie chciałam jeść z nimi, nie miałam na to ochoty. Coś mówiło, zęby mnie tu nie było.
-Ty nie jesz? - usłyszałam pytanie Itachiego.
-Nie jestem głodna. - ale burczało mi w brzuchu i chyba to usłyszał. Odwróciłam się, a dziewczyny weszły ze swoimi daniami. Nie obchodziła mnie reakcja chłopaków, ale gdy byłam dalej usłyszałam ich jęczenie. Powinni się cieszyć, że wogóle dostali… Usiadłam w kuchni i przewracałam widelcem makaron, jakoś nie chciałam jeść, myślałam o matce. Wiedziałam, że one będą na mnie złe za to, że cos innego zrobiłam. Usłyszałam skrzypienie drzwi , co spowodowało, że spojrzałam w tamtą stronę. Zdziwił mnie ten widok, Itachi usiadł naprzeciwko mnie. - Dlaczego tu przyszedłeś?
-Mam dosyć ich zrzędzenia i patrzenia się na mnie. - uśmiechnęłam się. Jadł przy mnie, wyglądało to nawet słodko. Zaczęłam też jeść, od czasu do czasu patrzałam na Itachiego. Jakoś coś mi mówiło abym przestała, a druga chciała jeszcze dłużej na niego patrzeć. Westchnęłam cicho - Stało się coś?
-Nie. - on wstał, miał na brodzie sos. -Czekaj. - powiedziała. Wstałam i wzięłam ścierkę, podeszłam do niego i wytarłam brodę od sosu, patrzał na mnie, lecz ja na niego też. - Już możesz iść. - odwróciłam się i skierowałam się do zmywaka. Musiałam zmyć.
-Sakura…
-Hm..
-Dziękuję. Było bardzo dobre. Mam nadzieję, że jutro zrobisz tez cos wyśmienitego. - przytaknęłam i było mi lekko gorąco bo wiedziałam, że smakowało mu. Jeszcze czeka mnie kolacja jak i noc… Zmyłam i poukładałam naczynia po sobie i Itachim. Wyszłam, spotkałam dziewczyny, ale nie zwróciłam uwagi na to wszystko. Mijały godziny, było już po kolacji. Wszyscy razem zjedli, chłopacy się na mnie patrzeli co mnie trochę krępowało, ale potem przyzwyczaiłam się. Itachi jadł, a ja nie mogłam. Skoczył, popił woda tak jak ja, wstał.
-Idziemy Sakura
-Tylko pozmywam.
-Powiedziałem chodź. - mówił oschło. Wstałam wiec i powędrowałam za nim, nie wiedziałam o co mu chodzi, ale cóż. Szliśmy do góry, miałam nadzieję, ze nic mi nie zrobi. Weszłam ostatnia do pomieszczenia. Usłyszałam grzmot dobiegający z dworu. Burza? Nie lubię burzy, zawsze miałam kogoś do kogo mogłam się przytulić, a teraz nie ma już nikogo. A do Itachiego się nie przytulę. Umyłam się i przebrałam się. Itachi leżał już okryty kołdrą i miał zamknięte powieki. Wślizgnęłam się pod kołdrę. Nie zasnę przecież, jak jest burza i sama jestem to nigdy nie zasypiam. Nie wiem ile minęło, ale widziałam, że Itachi smacznie pochrapuje. Wyciągnęłam do niego rękę, lecz cofnęłam szybko. Patrzałam na niego. Można zarezykować, życie jest jedno. Przybliżyłam się do niego i wtuliłam się. Jego skóra była przeraźliwie ciepła., podobało mi się to, czułam pierwszy raz takie gorąco od niego. Poczułam na przedramieniu rękę. Myślałam, że śpi. Przykrył nas bardziej kołdrą.
-Boisz się burzy co?
-Wcale nie
-Inaczej bys się nie przytuliła.
-No dobra, trochę się boję. - powiedziałam, chciałam aby wreszcie to się stało. Aby zasnął i w tym i ja. Wziął moją rękę i położył sobie na torsie, czułam jego bijaće serce, co powodowało, że usypiało mnie. - Miło - wyszeptałam cicho. I zasnęłam w objęciach Morfeusza myśląc co przyniesie następny dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz