wtorek, 17 lipca 2012

Miłość na dzikim zachodzie (część 2)


Stałam przy drzwiach i witałam serdecznie gości. Ojciec z każdym rozmawiał o tym jaki ma plan złapania bandytów, lub że niedługo ich schwyta. Go całkiem powiało. Nikogo stąd nie znałam. Wszyscy, których zaprosił ojciec są. Już wszyscy weszli. Oparłam się o ścianę.
Ino, gdzie ty jesteś, pomyślałam. Chciałam, aby już przyszła mogłabym z kimś porozmawiać. A tak to nie mam z kim. Wszyscy ciągną do mojego ojca. Nie wiem co on ma takiego w sobie. I tak mnie ignorują, więc dla mnie to nic takiego. Dla takich osób kobieta nie ma znaczenia. Westchnęłam.
-Co taka smutna? – usłyszałam kobiecy głos. Podniosłam głowę. Koło mnie stała Ino. Uśmiechnęłam się do niej serdecznie. – Powinnaś się cieszyć. – zaśmiałam się cicho.
-Z czego mam się cieszyć? – zapytałam. – Z tego? – pokazałam na tłum ludzi mi nie znanych. – Jedynie mogę się cieszyć z waszego przybycia. – posłałam jej uśmiech. Faktycznie nic nie musiałam z tym robić. Ojciec mnie codziennie dołował, gdy tylko mnie zamykał w pokoju. Jestem już pełnoletnia, a musze się go jeszcze słuchać. To miasto nie jest najlepsze.
-Faktycznie. Nie znam nikogo tutaj. Twój ojciec ich na pewno zna. Co on zamierza zrobić?
-Nie wiem. Obawiam się jednego. Małżeństwo. – powiedziałam i westchnęłam. Patrzałam na nią swoim smutnym wzrokiem, aby zrozumiała moje przesłanie.
-O czym ty... Nie. Nie mógł by tego zrobić. - powiedziała zaszokowana. Wpatrywała się we mnie. Wszyscy inni weszli. Stali koło dziewczyn. Jeden był osobno. Uśmiechnęłam się. - Powiedział już ci?
-Nie, jeszcze nie. Ma przecież ważniejsze sprawy niż własna córka. - wzruszyłam ramionami. Weszliśmy dalej. Obok niej mężczyzna szurnął ją. Zrozumiała aluzję.
-A tak zapomniała bym. To jest Deidara. - ukłonił się. Uśmiechnęłam się.
-Miło mi. Jestem Sakura. - przywitałam się. Przedstawiła mi pozostałych. Oprócz jednego. Zastanawiałam się kim on jest. Rozglądał się po pomieszczeniu. Wtem spojrzał na mnie.
-Wybacz, gdzie moje maniery. - powiedział męskim głosem. Nie wiedziałam kim jest. Miał węglowe oczy. Tak czarne jakby czarna przepaść się w nich zataczała. Nie mogłam nic odczytać. Sam spokój. Podszedł do mnie. Był wyższy ode mnie. Chwycił moją dłoń - Itachi Uchiha miło mi - pocałował. Muzyka leciała. Wiedziałam, że ojciec dzisiaj coś ogłosi. Nie mam zamiaru na nic się zgadzać. Wszystko robi za moimi plecami. Poczułam się trochę speszona.
-Mi też jest miło. - wymamrotałam. Ino zaśmiała się. Spojrzałam na nią. Mężczyzna puścił mi dłoń. - Stało się coś?
-Nie. - patrzałam na nią. - Tylko nie mogę jeszcze z tego jak ogier cię wrzucił do wody.
-Przestań już. To było dawno. Uparł się. Dwa razy mi to zrobił. Myślałam, że zwariuje. - powiedziałam. Uśmiechnęłam się. Spojrzałam na ojca rozmawiał o czymś konkretnym z burmistrzem. Nie patrzał ani razu na mnie. Przymknęłam powieki i je otworzyłam. Gdybym mogła coś zrobić. Była bym szczęśliwa. A tu nic. Nie mogę nic zrobić. Jestem na to bezsilna. - Rozgoście się. Zaraz wrócę. - posłałam im uśmiech. Podeszłam do jednego długiego stołu i patrzałam na napoje. Nie wiedziałam, który wziąć. Westchnęłam. Oparłam się rękami o blat. Wzięłam głęboki wdech. Popatrzałam na matki portret. Chciałam chwycić kieliszek z napojem, ale poczułam, że ktoś już go trzyma. Spojrzałam na dłoń swoją. Trzymałam z kimś kieliszek. Spojrzałam na twarz. Był to ten dżentelmen. - Przepraszam. - powiedziałam. Wzięłam rękę. Uśmiechnął się leciutko. Podał mi kieliszek z trunkiem. - Dziękuję.
-To twoja matka?
-Tak. Była dobrą i wspaniałą kobietą. Jedyna miała wpływ na ojca. Naraża się na wszystko. Chciałam, aby przestał, ale dla niego jestem za smarkata. Sam powiedział, ze nie dorastam mu do pięt. On jest w tym domu szefem. I mam się go słuchać. Czuję się jak więzień. Zawsze zamykana w pokoju. Wypuszczana, gdy chce.  - powiedziałam. Patrzałam się cały czas na portret. Upiłam łyk trunku. Po co ja to robię? Zwierzam się jakiemuś mężczyźnie. Nawet nie wiem komu. Jedynie znam jego tożsamość. Itachi Uchiha. Wydaje mi się, że słyszałam już to. Chyba mi się zdaje.  Mam czasami wyobraźnie nie z tej ziemi.
-Szeryf więzi swoją córkę. Ciekawe. Nie chciałaś nigdy uciec? - zapytał.
-Czy chciałam? Wiele razy chciałam, ale wiedziałam co by było. Wszyscy by mnie szukali aby znaleźć. Przecież był by to skandal, że córka szeryfa uciekła z daleka od niego. Nie chcąc już go widzieć na oczy. A gdyby mnie złapali nie wyszła bym do trzydziestki z tego domu. - uśmiechnął się. - Czasami słucham się ojca. Lecz też zdarzy się ucieczka tak jak dziś. A potem jak słyszałeś od Ino wrzucił mnie kogoś ogier do wody. To nie było miłe. Chociaż nie wiem co ten koń ma do mnie. Nic mu nie zrobiłam. Nie warto myśleć o tym. Było, minęło. - upiłam kolejny łyk. Spojrzałam przez ramię do tyłu. Zauważyłam srogi wzrok ojca, który mówił „ Nie rozmawiaj z nim. Mam dla ciebie męża, młoda damo”. Spojrzałam na dno szklanki, gdzie widniało moje lekkie odbicie w tafli alkoholu. - Mój ojciec nie jest zadowolony.
-Hm… czym? - pytał.
-Rozmawiam z tobą, a go to wkurza. Nie chce, abym miała styczność z mężczyznami. Zawsze, gdy chociaż jeden pojawił się obok mnie flirtując ze mną. Czymś mu groził, lub znajdował na niego jakiś haczyk. Wszystko, aby tylko mężczyźni się do mnie nie zbliżali. - westchnęłam ciężko. Spojrzałam w bok na niego. Uśmiechał się. Nie wiedziałam o co chodzi. Postawił kieliszek z trunkiem swoim. Muzyka dopływała mi do głowy. Myślałam, że zaraz mnie poniesie. Wstrzymywałam się.
-To pokażemy mu na odwrót. Możesz mieć kogo chcesz. - odstawił mój kieliszek. Popatrzałam na niego. Chwycił moje dłonie. Pociągnął mnie. Nie wiedziałam dlaczego to robi. - Nie martw się. Nic ci nie zrobi.
-Czemu to robisz? Poradziła bym sobie. - mówiłam. On mnie przyciągnął do siebie. Dużo par tańczyło. Patrzałam mu w oczy. Taki spokój, u nikogo jeszcze nie widziałam. Ino była spokojna, ale ten jest jeszcze bardziej spokojny niż sobie mogłam wyobrazić. Chwycił mnie w pasie. I wziął jedną dłoń. Moja spoczywała na jego barku. Uśmiechnął się. Muzyka była ta sama. Ta chwilą mogę żyć. To mnie będzie trzymać przy życiu. Robił ruchy. Razem zaczęliśmy tańczyć. Czułam na sobie spojrzenia. Nie zwracałam tym razem na nie uwagi. Teraz ważne było, że tańczę z mężczyzną. Z jakimś obcym, ale tańczę. Obrócił mnie. Stykałam się z nim plecami. Założyłam mu ręce na szyję, a jego dłonie ześlizgnęły się na brzuch.
Ino na nas patrzała. Jej chłopak coś jej szeptał, a ona spojrzała się na niego i uśmiechnęła. Patrzała na mnie. Spojrzałam na mężczyznę on też się na mnie patrzał.  Czułam jak robi mi się gorąco. Wiedziałam, ze ojciec się na mnie patrzy wściekłym wzrokiem. Muzyka się skończyła. Stałam przodem do niego. Patrzałam w jego oczy. Były teraz takie piękne.
-Dziękuję.
-Hm.. Za co?
-Za to. Pierwszy raz tańczyłam z mężczyzną. Mówiłam ci przecież. - powiedziałam. Obróciłam się tyłem do niego. Ojciec i inni patrzeli się na mnie. Zrobiłam krok w tył. Wpadłam na niego. - Wybacz, nie chciałam. - nie odpowiedział. Patrzał się przed siebie. Z pewnością na mojego ojca. Spokój w jego oczach mówił wszystko. Nie interesował się moim ojcem. Może nawet lepiej kto nim się interesuje daleko nie zajdzie.
-Chciałbym coś ogłosić. Co dotyczy mojej jedynej córki. - wszyscy na niego spojrzeli. Patrzałam na niego. Błagam tylko nie to. Nie chcę się sprzeciwiać, ale powiem coś, jeśli ogłosi moje zaręczyny z Sorą. Zmuszanie do tego osoby nie jest dobre! Chcę żyć normalnie. Znaleźć ta cholerną miłość sama! - Chciałbym ogłosić, że w dniu dzisiejszym moja córka została oficjalnie narzeczoną Sory. Mojego pomocnika. - schyliłam głowę. Zacisnęłam dłonie w pięści. - Za dwa dni odbędzie się ślub. - jeszcze gorzej. Chce mnie zdołować! Czułam na sobie wzrok wielu osób. Na pewno myśleli, że się ucieszę. Myśli się. Paznokcie wbiły mi się w skórę. Chciałam już cos powiedzieć. Raptownie świece zgasły. A drzwi się zamknęły z hukiem. Coś tu było nie tak? - Sakura! - usłyszałam baryton ojca. Zrobiłam krok w przód. Poczułam uchwyt na brzuchy i zimny metal na szyi, który ocierał się o moją skórę delikatnie. Czułam jaki jest zimny, przeszywał moja skórę. Był zimny, czułam jak jeździ po mojej delikatnej skórze.
-Panienka zostanie ze mną… - usłyszałam tuż przy uchu szorstki męski głos. Znałam go, a raczej dopiero poznałam. Kilka minut temu był inny, a teraz się zmienił. Nie mówcie mi, że on jest… Nie, to nie może być prawda. Wpuściłam go do mojego domu. Oni chcą cos od ojca.
-Ty jesteś… - nie dokończyłam. Jego dłoń znalazła się na moich ustach przymykając je, abym nic nie mówiła. Sam tu na pewno nie wszedł. Musiał wejść z kimś. Moja dziewiętnastka jeszcze bardziej w gruzach minie. Trzeba naprawdę być głupim, aby nie zauważyć jakie mam popaprane życie.
-Ci… Nikomu nie będziemy mówić kim jestem. Dotrzymasz chyba tajemnicy. - mówił. Tajemnicy? Niby jakiej? Wszyscy go znają, ale mu chodzi o imię i nazwisko. Znałam to i mogłam wskazać jak go znaleźć. I tak bym nie chciała. Spuściłam głowę.
-D…Dobrze - wyjąkałam. Przejechał mi po ramieniu pistoletem. Nie było to miłe uczucie, ale musiałam to wytrzymać. On będzie na pewno się znęcał psychicznie i fizycznie.
-Grzeczna dziewczynka. - powiedział. Usłyszałam w jego głosie pewną ironię. Bronią chwycił mi materiał ramiączka z gumki. Zjeżdżał niżej. Zdejmował mi. Przymknęłam powieki, aby o tym nie myśleć. Czułam jakby patrzał mi gdzie nie powinien. Z bandytów to podłe świnie, zawsze patrzą lub żądają tego czego nie wolno. A w dodatku byłam dziewicą. Jakby zrobił coś więcej. Miała bym dreszcze.
Zrobić to czy nie?! On może mnie zabić, ale raz się żyje. Trzeba spróbować. Otworzyłam powieki. Nie miałam ochoty być przez niego dotykana dłuższy czas. Kręciłam lekko kostką. Nie ma co. Muszę to zrobić by się uwolnić od niego. Stanęłam mu obcasem na palce. Puścił mnie i zaklął. Próbowałam uciec, ale nic z tego. Chwycił mnie za przed ramiona mocna. Czułam jego tors na plecach. Przełknęłam ślinę.
-Jednak nie jesteś taką grzeczną dziewczynką jaką się wydajesz. - mówił. Drażnił mi swoim oddechem szyję i ucho. Co ja mam teraz zrobić? Stoję przy bandycie. Kto wie czy to nie jest ich przywódca? Wszystkich zabiją? A może tylko dwie lub jedną osobę? Ile osób polegnie? Nie mam pojęcia, ale czegoś musza chcieć. Usłyszałam hałas tłumu ludzi. Jego broń wystrzeliła w górę. Hałas się uspokoił. Wiedziałam, że się patrzą w różne miejsca, ale nic nie mogą zauważyć. - mała zabawa nam się przyda. - usłyszałam cichy szept. - I teraz jesteś moją najważniejszą zakładniczką.
-To ci się nie uda. Gwarantuje ci. Mój ojciec nie da się na to złapać. Jestem dla niego… Ech nie ważne.
Zrobiło się trochę jaśniej. Tym strzałem musiał dać znać swoim ludziom. Przepływ nafty wznowił się, ale tylko do paru świec. Spojrzałam na ludzi, który byli otoczeni bandytami. Wszyscy odsuwali się w moją stronę przed nimi. Widziałam wzrok ojca, ale nie patrzał na mnie tylko na bandytę, którego ściga przez tyle lat. A nie może go złapać. Stoją twarzą w twarz. Jedynie ja stoję na przeszkodzie. Chciałam odejść, aby wyrównali swoje porachunki. Nie puszczał mnie. Byłam jego najważniejszą zakładniczką. Jestem córką szeryfa i on o tym wie. Co najlepszego zrobiłam!
-Puść ją. Nie masz prawa jej dotykać. - mówił ojciec. To nie możliwe, aby się martwił. On nie jest taki, który się martwi o swoją rodzinę, gdy matka żyła to było normalne. A teraz? Nie, nie ma nic u niego takiego. Nie będzie się martwił o gówniarę, która nie dała mu sensu życia. Czułam bliżej jego oddech. A potem zostawił ślad mokry na brzegu mojej szyi. Przetarł ciepłym językiem! Drgnęłam. Chyba wyczuł to, że drgnęłam po tym jego incydencie. Nic dziwnego, dziewice na pewno w taki sposób reagują. Ja jestem jedną z nich. I się tego nie wstydzę. Do dziewiętnastu lat na razie jestem, może nawet będę dłużej.
-Omówimy parę spraw jeśli chcesz, aby żyła ta ślicznotka. - mówił. Jego baryton był ostry i stanowczy. Jego ludzie kazali iść ludziom pod ścianę. Sora dostał od nich mocno pistoletem w policzek, patrzał się na mnie. Może on mnie kochał? Patrzałam na niego. Chyba chciał mnie uratować...
-Ty śmieciu! - usłyszałam do niego. Nie patrzał się nawet na bandytów, tylko na mnie. Widziałam jak rusza wargami. Przeczytałam z jego ust dwa słowa „Przepraszam cię”. Te słowa uderzyły we mnie mocno. On mnie przeprasza? Za co? Co zrobił? Chodzi mu o to małżeństwo? To ojca sprawka. A może jego też?! W tym mogę mieć jedynie domysły. - jak śmiesz! - drugi policzek mu wymierzył. A on nadal zaczął wpatrywać się we mnie. Zmrużyłam oczy ze złości na niego. Po co go wali? Jakiś psychopata?! Chciałam cos powiedzieć, ale zamknęłam się od razu widząc, ze ojciec przymierza się do rozmowy.
-Nic z gnidami nie będę omawiał, ani rozmawiał. Jesteście jak wrzut na tyłku! - przymknęłam powieki. Właśnie tego jestem warta. Nie zrozumie mnie nikt! Zaraz mnie wyzwie od jakiś kurw. To jest normalne. Ile razy słyszałam obelgi z jego ust skierowane w moją stronę. Lecz nie takie… Mogłam słyszeć mniejsze, a może ty razem mnie wyzwie, abym czuła się gorsza?! Trzymał język za zębami przy ludziach z miasta, ale jak byliśmy sami to było inaczej. Mógł robić wszystko, ale raz czy dwa podniósł na mnie rękę. Parę dni temu. Nie mam miłych wspomnień. - Nic nie warte świnie. A jeśli chodzi o nią. Chciałem ją z jednego powodu wydać za mąż. Musi zrozumieć co to prawdziwe życie. Dla mnie jest nic nie wartą suką.
-Mówiłam. - szepnęłam tak cicho, aby zrozumiał co mówię. Ścisnął mocniej przedramiona. Nie pisnęłam. Musiał się wkurzać na mnie, że jestem dla niego nikim.  Trudno! To było do przewidzenia. Ojciec patrzał na mnie pogardliwie i żałośnie. Wiedziałam, ze zawiodłam jego. Na każdym kroku go zawodziłam. Dlaczego? Bardzo proste. Nie uradziłam się chłopcem. To był jego ból.
-jest podobna do swojej matki. Nie  jest nią. To dwie różne ligi. Można Sakure nazwać zdzirą. Rin była trochę lepsza, ale też można nazwać ją taką. - zacisnęłam dłonie w pięści. Przeginał. Znałam matkę, nie była taka. Jeszcze jedno słowo to wyrwę się temu gnojkowi, a on dostanie. - Dwa chodzące ideały. Mamusia i córeczka. Nic się nie różnicie. Jesteś taką samą zdzirą! - zaśmiał się. Spuściłam głowę. - Twoja kochana mamusia, by się kochała z każdym podwiniętym mężczyzną. - zaczęły mi drgać ręce z nerwów. Byłam za bardzo nerwowa. Wyrwałam się. Czułam jak moja skóra została zadrapana przez niego. Chciał mnie chwycić. Zacisnęłam dłonie w pięści. Teraz jest jedyna szansa. Myślałam, że zareagują. Nie zrobili tego. Stałam przy nim i zamachnęłam się. Upadł na ziemię. Usłyszałam jęki innych zebranych w pomieszczeniu.
-Nigdy tak nie mów o mamię!! - krzyknęłam. On kłamał, mama taka nie była. Nigdy by go nie zdradziła. To nie była matka, a może i tak. Po co mnie tego nieznanego języka uczyła? Wiem do kogo należy bardzo dobrze. A ona płynnie go umiała. Nie mogę tego zrozumieć jak? Przecież dwoje są tego samego pokroju ludzi. Nie inni. Wiedziałam do kogo język należy. Bardzo dobrze. Nikomu nie mówiłam. - Ona byłą idealna. Robiła wszystko, aby ten twój tłusty tyłek miał wszystko!
-Ta dziwka nic nie potrafiła dać i zadbać!! - krzyknął. Chciałam go jeszcze raz uderzyć. Był to ten sam mężczyzna co trzymał mnie wcześniej. Musze sobie jego zapamiętać : Itachi Uchiha. Znienawidzony mężczyzna, którego nienawidzę do końca!! Trzymał mnie mocno za ręce. Ścisnął mocno, nawet nie zapiszczałam. Chciałam się wyszarpać. Nie szło! Trzymał w żelaznym uścisku… Dupek! - Ty nawet nie jesteś moją córką. Rin miała kochanka. Ten debil jest twoim ojcem, a raczej był. Nie byłaś moją córką nigdy! Gdy matka zginęła obiecałem jej coś, a teraz chciałem się ciebie pozbyć. Nie mam żadnego potomstwa! - to mnie zdziwiło. Nie jestem jego córką? To się doskonale składa. Nie musze go słuchać. Od teraz będę szła własną drogą. Nikt mnie nie powstrzyma. Uśmiechnęłam się. A za chwilę posmutniałam.
-Zabiłeś mojego ojca!!
-Tak. I tak nie miał szans na dalsze życie, gdy dowiedział się że Rin nie żyje. A nie wiedział o tobie! Jesteś tak samo zawzięta jak On. Ta twoja odwaga zawsze mnie dobijała. - zaśmiał się. Już nic do niego nie powiedziałam. Spuściłam głowę. Chciałam go kopnąć, ale Itachi się ze mną oddalił na bezpieczną odległość.
-Puszczaj mnie do cholery! Zatłukę go!! - przejechał mi pistoletem po szyi. Drgnęłam lekko. Nachylił się nad moim uchem.
-Nie mogę ci na to pozwolić. Mam jeszcze parę spraw! - powiedział. Spojrzał na mojego ojca. Chwila? Nie mojego ojca! To był fałszywy dupek!! Ale wychowywał mnie. Widziałam jego spokojny wzrok. Westchnęłam. - A teraz przejdziemy do sprawy. - nie puszczał mnie nadal. Trzymał mocno. Patrzałam w podłogę. Miałam zaciśnięte dłonie w pięść. Nikt mnie nie uspokoi w tym momencie! - Więc jeśli naszemu kochanemu szeryfowi nie zależy na niej. Zrobimy inaczej. Zabije tych wszystkich przyjaciół, których zaprosiłeś. Nie będę miał litości! - on spuścił głowę.
-Niech ci będzie. - wstał, ale od razu ktoś go pociągnął, aby usiadł. Przywiązali go grubym sznurem. Szarpał się.
-Nie chcemy, żadnych sprzeczek. A ty nam robisz kłopoty! Powinieneś wreszcie się przymknąć z tymi swoimi sprawami. Działasz nam na nerwach! - mówił. - Wiec mamy trochę do pogadania. - puścił mnie i ominął. To dziwne. Myślałam, ze pociągnie do przodu, a ten mnie puścił. Nie rozumiem czasami bandytów. Spojrzałam w bok. Było tam wyjście do kuchni. Tamtędy mogłam uciec. - Będziesz w końcu tak łaskawy i przestaniesz wtrącać się w moje sprawy. Ostatnio przechytrzyłeś mnie, ale chyba ktoś ci pomógł, co? Ty byś sam na to nie wpadł jak chciałem cię załatwić. - poklepał go po policzku bronią. Przełknęłam ślinę. On nie mówi o tym banku, nie? Jeśli tak to już po mnie. Niechcący powiedziałam im, że podczas zabawy zaatakują. Jak będą fajerwerki u czci szeryfa, że sprowadził tyle pokoju… On chyba nie powie, że to ja?! Po co ja mu to powiedziałam! - Więc… Wskaż czy w tym pomieszczeniu jest ta osoba, która pomogła ci abyś dostał się do banku i nas przechytrzył?
-Jest. - uśmiechnął się. Patrzał na mnie, a potem spojrzał w czarne ślepia bandyty.
-Pierdol się. Nic ci nie powiem! - on mnie chroni? Dlaczego? Może mu powiedzieć, nienawidzi mnie. Może kłamie? Może ma dość życia i ma dosyć bycia strażnikiem prawa. Znałam jego sekret jeden z najgorszych. W jaskini, za siódmym wzgórzem od zachodu. Ma coś ukryte. Zabrał mnie raz tam. Kiedyś mi powiedział, ze to będzie moje. Chował tam swoje najcenniejsze rzeczy. I też to co dla bandytów jest ważne! Ciekawe czy trzyma jeszcze to co kiedyś mu dałam. Małego z drewna aniołka. Miałam wtedy siedem lat. Miał zawsze w jednej kieszeni. Uderzył go w policzek Bronia.
-Gadaj. Nie mam cierpliwości do takiego śmiecia, którym jesteś ty. - powiedział spokojnie. Mój ojciec chamsko się uśmiechnął, a ten jeszcze raz mu przywalił. On mnie chronił. Czyżby kłamał mi o wszystkim? Mówił wszystko specjalnie, aby mnie chronić? Łzy mi poleciały z oczy. Wytarłam je szybko. Pomyliłam się.
-Nie powiem ci, kto mi pomógł. Nie musisz wiedzieć! - powiedział głośniej.
-Przejdźmy do następnej sprawy. Wyjedziesz z miasta i już nigdy nie wrócisz. - powiedział. Toczyli jeszcze długą ta rozmowę. A mój ojciec był cały czas bity. Wszyscy zamykali oczy by na to nie patrzeć. A ja patrzałam przestraszona. Uśmiechnął się ostatni raz. Otworzył usta. Powiedział parę zdań w nie rozumiałym języku dla nich. Lecz ja je bardzo dobrze zrozumiałam. Itachi tez dziwnie na niego patrzał. Wszyscy tego nie rozumieli. Łzy mi zaczęły lecieć po policzkach. Ja tego nie usłyszałam. On mi tego nie powiedział. Nie mógł. Pokręciłam głową do niego. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, więc nic nie mówiłam. - Co do cholery to znaczy! - uśmiechnęłam się.
-To nie było do ciebie. Tylko do kogoś innego. Jedna osoba w tym pomieszczeniu zrozumiała te słowa! A ty nie musiałeś! Nie były zwrócone do ciebie ty gnido! - uderzył go. Był cały poobijany.
-Jak się nie zgodzisz, zabije ich!
-Nie zgodzę się. - mówił. A ja kiwnęłam głową. Już wiedziałam, ze robi to dla mnie by mnie chronić. Byłam jego córką. Nie było wątpliwości. Uśmiechnęłam się. Odwróciłam się do nich tyłem rozebrałam buty jeszcze specjalnie. Nie obejrzałam się. Zaczęłam biec do wyjścia tylnego. Wiedziałam, ze może we mnie strzelić. Muszę się stąd wydostać!!
-Szefie ta dziewczyna ucieka!! - krzyknął ktoś. Strzał, nic nie poczułam. Usłyszałam łańcuch łamiący się na pół. Spojrzałam w górę. Wprost na mnie spadał żyrandol ze świecami, które nie były zapalone. Nie widziałam nic. Nawet śmierci. Uśmiechnęłam się. Poczułam silne pchnięcie. Kogoś krzyk. Upadłam szorując sobie łokieć. Spojrzałam tam. Widziałam naszą służącą przebitą tym wszystkim. Podbiegłam do niej.
-Głupia! Coś ty najlepszego zrobiła! To nie miało tak być! - mówiłam głośniej. Jej dłonie drżały, ale uśmiechnęła się. A krew leciała jej z ust. Kaszlnęła plując nią. Chwyciłam dłonie. Przymknęłam powieki. W myślach modliłam się do moich przodków, aby ja wzięły do siebie.
-Dla panienki… - kaszlnęła - Zrobiła bym wszystko, aby pani żyła. Jest pani naj cenniejszą córką pani Rin. Ona z pewnością chciała by abyś żyła, abyś znalazła prawdziwą miłość… - znowu kaszlnęła - Żyła inaczej niż wszyscy inni. - chwyciła moją dłoń jeszcze mocniej. - Powinnaś teraz stąd uciekać. Już. Nie módl się. - uśmiechnęłam się. Wiedziała co robię w tym czasie. Słuchałam jej i zsyłałam spokój wraz z moimi przodkami.  Jej dusza musiała zaznać prawdziwego spokoju!
-Ucieczka teraz nie wchodzi w role. Na pewno chcesz spotkać moja matkę, prawda? Będziesz miała ta przyjemność.
-Panienko… - kaszlnęła.
-A tak przy okazji prawdziwa miłość nigdy nie istniała. Musiałby się ziścić cud. - uśmiechnęłam się. Ona już nie miałam siły. - Śpij już w spokoju. - położyłam jej dłonie na podłożu. Przymknęłam powieki. Jedna łza spłynęła mi po policzku. Czułam na sobie wzrok innych, ale tez oddech kogoś na szyi. Już mnie to nie obchodziło. Mogłam zginąć. Spojrzałam w bok. Itachi tam stał, więc kto?
-Sakura… - usłyszałam. Sora? Obróciłam się do niego przodem. Zauważyłam mniej więcej po środku czerwone znamię. Nic nie słyszałam? Kiedy on do cholery dostał? Spojrzałam na Itachiego. On nie strzelał. Ktoś inny musiał. Tera to miałam to gdzieś, ale później dostaną. Opadł mi w ramiona. Jego głowa znalazła się na moim ramieniu. - zawsze tak pięknie pachniałaś. Te róże… Po twojej mamie, prawda? Przepraszam cię za wszystko. Za to, ze chciałem zostać twoim mężem. Chciałem mieć taką mądrą żonę jaką jesteś ty. Naprawdę cię przepraszam. Byłem głupi. Zasługujesz na kogoś lepszego - szeptał mi do ucha. - Błagam cię uważaj na siebie. Ona miała rację powinnaś stąd uciekać. To nie jest dla ciebie miejsce w tym momencie… - kaszlnął. - Na razie są dwie ofiary. Ty nie możesz umrzeć… - znowu kaszlnął. - Wiec jedno. Zawsze cię kochałem. I kochać będę. - powiedział. Opadł całkiem. Nie poczułam pulsu. Niczego. To były ostatnie słowa jakie usłyszałam. Przymknęłam powieki. Spojrzałam na nasza służącą tez nie oddychała. Umarli! Wstałam.
-Wy naprawdę jesteście gnidami nie z tej ziemi. Nie, wy jesteście gorsi. Szatani! - Itachi na mnie patrzał. Uśmiechnął się. Obrócił się napięcie.
-To twoja odpowiedź brzmi nadal, nie?
-Nie zmienię zdania!! - krzyknął. Itachi się nie powstrzymywał strzelił mu prosto w skroń. Wszyscy wydali jęki. Podbiegłam widząc to. On na mnie patrzał. Zamachnęłam się i uderzyłam go z całej siły. Wiedziałam, ze na mnie patrzy.
-Jeszcze nikt mnie tak znieważył! Kobieto nie wiesz co zrobiłaś! To była zniewaga. - upadłam przed nim na kolana. Musnęłam dłoń ojca, ale zamiast tego upadł z hukiem rewolwer do prawej dłoni mojej. Chwyciłam go. Zaciskając na rękojeści. Poczułam straszny ból. Zaciskałam zęby by nie krzyknąć. Ten idiota stał mi na ręku mocno przyciskając. Puściłam broń, a on ją kopnął. Była za daleko! Ponownie stanął na dłoni i poruszał nią w małe pół okręgi. Teraz krzyknęłam. Patrzałam na dłoń. Będę miała czerwone. Słyszałam kapanie krwi z organizmu ojca. Kucnął. Był blisko mnie.
-Lepiej przestań. Do czasu jestem miły. Cierpliwość do ciebie się kończy. - mówił. Nie schodził z mojej dłoni. Wręcz nacisnął jeszcze mocniej. Schyliłam mocniej głowę, by nawet na niego nie spojrzeć. Schował rewolwer do kabury. Popatrzał na resztę bandytów - Weźcie od innych kosztowności. Wszystko co się da. - mówił. Znowu popatrzał na mnie. - A ja wezmę od naszej uciekinierki. - zaśmiał się. Zamiast wyrwać to odpiął mi naszyjnik i bransoletkę. Zacisnął to w pięści i schował do kieszeni. Spojrzałam z boku na niego. Patrzał się na mój tył. Cholera! Broń… zapomniałam o niej. Teraz to będę miała jeszcze gorzej. Nie, tylko nie bierz jej. Nie masz prawa. Podwinął mi sukienkę. Poczułam jego dłoń na udzie jak wyjmuje zimny metal. Była naładowany prochem na wszelki wypadek. Wyjął, a ja siedziałam cicho. - Co to ma być? - przycisnął mi mocniej dłoń. Jęknęłam. - Co taka mała dziewczyna chce z tym zrobić? - pytał.
-Po pierwsze nie jestem mała. Wiem więcej niż wy wszyscy razem wzięci. Po drugie odwal się ode mnie. A po trzecie tym chciałam rozmawia twój łeb!! - krzyknęłam na niego. Jego noga znowu się zacisnęła na dłoni. Uśmiechnął się. Popatrzałam na niego wściekle. Nachylił się trochę bardziej nade mną.
-Jesteś ładna, gdy się złościsz. - powiedział. Próbowałam wyszarpać dłoń spod jego nogi. Nie szło. Westchnęłam. Drań umie działać na nerwach! Patrzałam się teraz na drzwi, które były zamknięte. Tak bym chciała być daleko stąd. Nawet za granicą. Byle daleko stąd. Chwycił mój podbródek i uniósł ku górze, abym na niego popatrzała. Wyrwałam się, lecz rękę nadal miałam uwięziona. - Hm… Będę miał świetną zabawkę. - drgnęłam. Zabawkę? Ja mu dam zabawkę! Człowiek nie będzie niczyją zabawką.
-Jak chcesz mieć zabawkę idź do jakiejś dziwki. Nie jestem nią i żadna inną. Nie będę ci dawała tego co chcesz! - powiedziałam głośniej. Przymknęłam powieki.
-Nie lubię dziwek. Potrzebuję dziewicy. - drgnęłam. Po co ja mu powiedziałam, ze jestem dziewicą? Nigdy nie mówić mężczyzną, ze jest się dziewica. To nas zgubi wtedy. - A ty nią jesteś. Nie miałaś jeszcze żadnego mężczyzny. W takim razie będziesz od dzisiaj moją własnością. Córka szeryfa, oj przepraszam była córka szeryfa odpłaci wszystko za niego. Ty za niego będziesz odpokutować. - uśmiechnął się.
-Niech cię szlag. Nigdy nie będę twoją lub kogoś innego własnością. - spojrzałam na niego. Włosy mi opadały na oczy. Odgarnął swoją dłonią za ucho. Zbliżył się do mojego ucha. Jego oddech drażnił mi skórę.
-Będziesz. Przekonasz się o tym. - powiedział. Za miast nogą teraz trzymał swoją silną dłonią. Bolała dłoń. Przeginał coraz bardziej. Nie mogłam wyszarpać. Westchnęłam ciężko i patrzałam teraz na podłogę. Byłam na niego wściekła. Poczułam jego palec na swoim udzie.
-Nawet się nie wasz. - powiedziałam.
-A kto mi zabroni? Twój ojciec? - zaśmiał się. Ojciec nie, ale ja tak. Nie chce aby mężczyźni dotykali. On wiedział co dla mnie dobre. Sora, ojciec i nasza służąca! Cholera. Bandyci niech idą do diabła. Spojrzałam w bok na jego twarz była zadowolona. A ja nie mogłam się ruszyć. Byłam bezbronna. Gdybym dosięgła tego cholernego rewolweru. Spojrzałam w bok. Uwolniłam jedną dłoń z uścisku. - Nic mi nie zrobisz. Masz tylko jedną  rękę.
-To mi wystarczy.. - powiedziałam. Chwyciłam rewolwer i strzeliłam w niego. Nie wystrzelił. Patrzałam na niego wściekła. Proch był mokry! O nie! On chwycił broń. Uśmiechał się chamsko nadal trzymając mnie. Patrzał teraz na broń
-Jeszcze coś wymyślisz, k o c h a n i e? - przeliterował ostatnie słowo. Wyrzucił  broń za siebie. Nie słyszałam brzdęku musiała zatrzymać się na jednym ciele. Odwróciłam wzrok w drugi bok. Ludzie się bali. Westchnęłam. Nic i tak nie mogę poradzić. - Wiesz nie radzę ci się szarpać i tak w tym miejscu staniesz się moja - szeptał do ucha - To przed tobą nie ucieknie. - spojrzał w górę na innych, którzy siedzieli a jego ludzie stali przy nich. - Wynoście się stąd. Chcę z nią zostać sam. - popychali innych, aby wychodzili. Szli posłusznie. Pokręciłam głową, żadne z nich się nie przeciwstawiło. Ostatni z jego bandy zamknął drzwi. Znalazł się za mną. Trzymał moje dłonie jedną ręką.  Druga dłoń wędrowała po udzie w górę. Dotknął intymnej części ciała. Odchylił zwinnie materiał. Nie!! Chciałam się wyszarpać, ale było za późno. Czułam jak wbija mi swoje dwa palce do mojego wnętrza. Chciałam wrzasnąć z bólu Powstrzymywałam się jak mogłam. Ruszał gwałtownie. Za każdym ruchem czułam taki sam ból. Schyliłam głowę, aby powstrzymywać łzy jak mogłam.  Nie wiem co chce przez to osiągnąć. Próbowałam się nadal wyszarpać. Chciałam aby mnie zostawił… Ból narastał. Łzy zaczęły cieknąc po policzkach.
-Pu…Puść mnie.
-Nie mogę… Dziewicy szukałem od wielu lat. I dobrze się złożyło. Napatoczyła się jedna. - poruszał jeszcze szybciej. - A jeszcze jaka dziewica. Taka słodka. - przejechał językiem po karku. Drgnęłam. - Nie mam zamiaru dłużej czekać.  - wyjął dwa palce. Puścił moje dłonie. Nie miałam siły by uciekać. Podwinął mi sukienkę do góry i zdjął czerwone majtki do połowy ud. Chciałam uciec, ale znowu złapał mnie. - To nie ładnie tak uciekać. - zaśmiał się. Z nikąd nie dostanę pomocy. Łzy ciekły po policzkach. Bałam się całkiem. Wiedziałam co zamierza. Przywarł do mnie całkiem, ale tym razem czułam jego członka jak ociera się o pośladki. - Spokojnie… Nie będzie takie męczące. - tak jasne. Wiem jak dziewice cierpią! Wszedł we mnie brutalnie. Zacisnęłam zęby. Nie chciałam, aby ktoś to słyszał. Nie poruszał po woli. Chciał, abym cierpiała czułam to. Szybko poruszał swoimi biodrami… Po udach poczułam ciepłą ciecz, musiała należeć do mnie. Krew. W tym momencie straciłam dziewictwo… Tak, abym odczuwała jak największy ból. Jęknęłam z bólu. Bałam się krzyczeć. Bolało… Za każdym jego pchnięciem przeszywał mnie mocniejszy ból. W środku rozlała się ciepła ciecz należąca do niego. Wyszedł tak samo brutalnie jak wszedł. Nie trzymał od dłuższego czasu. Założył majtki na to samo miejsce i zniżył suknie. - No i mówiłem.. - zacisnęłam dłonie w pieść. Chwycił mnie za ramie. Poszarpałam się z nim trochę. Uderzyłam go niechcący tam, gdzie był najczulszy punkt. Tego nie robiłam nigdy, lecz teraz przydało by się. Wybiegłam z budynku. Uciekałam ile mogłam. Żaden z nich nie mógł mnie złapać. Za każdym ruchem intymna część ciała piekła, szczypała i przeszywał ból. - łapcie ją!! - usłyszałam krzyk. Spojrzałam za siebie. Stał w drzwiach i poprawiał sobie rozporek.
-Puszczaj mnie!! - szarpałam się. Intymna część piekła i bolała mnie. Podchodziliśmy do tego mężczyzny. Żeby mu wszystko zgniło! Debil! Jak on śmiał mi to zrobił. Jestem dziewicą… Nie już nie jestem. On mnie zgwałcił, abym przestała nią być wyłącznie dla jego zachcianek! Nikomu bym nie wybaczyła. Mężczyzna, który mnie prowadził był podobny do  niego. Nie mieli już masek. Już dawno. Przyjaciółki gdzieś się ulotniły. Zostawiły po prostu…
Ten mężczyzna stał koło czarnego konia. Przyjrzałam się uważnie. Był to czarny ogier z tym znakiem. Wydobył z siebie rżenie. Pięknie będę miała jeszcze z nim konfrontację. Nie chcę. A niech to wszystko szlag trafi! Koń jak i jego właściciel patrzał na mnie. Zatrzymaliśmy się przed Itachim. Patrzałam na niego wściekła.
-Nigdy nie będę twoja!
-Będziesz. U nas jest taki rytuał. Która straci dziewictwo z jednym z nas staje się jego własnością. A y jesteś moja. Wokół ciebie są kobiety, które należą do nas o czym nie wiedziałaś. O nie wszyscy ubiegali, ale ty zostałaś moja w inny sposób. Może nawet lepiej - uśmiechnął się. Mam go dosyć.
-Mnie wasze cholerne zasady nie interesują! Nie będę należała do takiego śmiecia. - mówiła. W oczach na pewno miałam wściekłość. Chwycił mnie za podbródek. Odepchnęłam jego rękę. Złapał i przyciągnął do siebie. Stykałam się plecami z torsem. Oddech czułam na karku. Oplatał przeraźliwie.
-Oj bracie będziesz miał z nią problem. Chyba nie zamierzasz zrobić znaku własności?
-Zamierzam.
-Czyś ty zwariował. Ona nie…
-Mam do takich rękę. Będzie należała do mnie i tyle. Nie odpuszczę. - westchnęłam. On jest strasznie nachalny. Jak może zmuszać do czegoś kobietę. Trzymał mnie za przedramiona. Chciałam się wyrwać, ale nie szło. Trzymał mocno.
-Lepiej już jedźmy inaczej mogą nas złapać, a nie chce mi się dzisiaj z nikim…
-Sasuke czy ci się coś pomyliło? - zapytał jeden z nich. Miał blond czuprynę i niebieskie oczy. - Szeryf leży w środku zabity. Jak dwójka innych ludzi, których nie znam. Nikt nas nie złapie już, bo nie będzie alarmu w mieście.
-Masz racje Deidara. Będziemy mogli robić co chcemy. - zaśmiał się Czerno włosy.
-To nie pójdzie ci tak łatwo. Na miejsce tego szeryfa wejdzie następny. I niech ci nogi z dupy powyrywa. - przybliżył się do ucha
-Miejsce szeryfa jest już zarezerwowane. A teraz dosyć gadania -  Chwycił mnie i przerzucił na konia. Sam wsiadł. Ruszył galopem, nawet nie wiem gdzie. Mój brzuch. Zatłukę go! Gdy tylko zsiądę, zatłukę. Urwę  mu ta łepetynę. Poczułam jak ściska mi pośladek.
-Nie dotykaj mnie!! - krzyknęłam. Nie posłuchał się. Podwinął sukienkę, i błądził lekko po pośladkach, gdybym mogła od razu mu bym przywaliła. Ale nie mogę. Jeszcze ten koń! Robiło mi się gorąco, gdy to robił. D E B I L!! Westchnęłam. Nic nie mogłam zrobić.
-Robię co chcę. A ty masz mnie słuchać.
-Nie ma mowy. Nie będę cię słuchała. Jesteś natarczywym śmieciem, który wszystko chce i myśli, że może. A nic nie możesz. I nie będę twoją własnością, nawet jakby świat się walił. Nie będę twoją i niczyją własnością. Jestem wolna… - patrzał na mnie. A ja patrzałam na pokonywaną drogę. Mijaliśmy wąwóz skalny, który pokonywany był coraz wolniej. Byliśmy daleko od miasta.
-Przykro mi, ale wolność straciłaś, gdy twoje dziewictwo stało się moją własnością. - mówił. Zauważyłaś światło do którego zbliżaliśmy się. Jedna łza spłynęła po policzku.
-Żeby ciebie piekło pochłonęło - mruknęła. Stanęli przy domu, zdjął mnie z konia. Chwycił za przegub i ciągnął blisko siebie. Patrzałam na niego. Dosłownie widziałam każde jego skiniecie, skupienie, uwagę i czasami wzrok na mnie. Weszliśmy do domu. Było miło. A jak ciepło. Poczułam aromat kolacji. Ciekawe kto dla nich cos przygotowuje? Weszliśmy do jakiegoś jakby salonu, a w nim był roztawiony stół z jedzeniami. Stały tam kobiety. Jedna z nich się obróciła do nas przodem. Ino! To ukrywały przede mną. Wszystkie dobrze znałam. Itachi pociągnął mnie i usadził, a ja obok niego. Wszyscy konsumowali. Patrzałam się na jedzenie, nie miałam na nie ochoty. Chciałam się znaleźć w domu. Tak jak było dawniej. Żałuje, że nie słuchałam ojca.
-Jedź. Potem nie dostaniesz. - nie odpowiedziałam. Chciałam już nie żyć, to byłby najlepszy pomysł. On zjadł. Wstał i pociągnął mnie. Nie patrzałam na nikogo. Szarpałam się. Gdybyśmy byli sam na sam to wyglądało by inaczej. Dostał by spore manto, chyba. Chciałam go uderzyć, ale zatrzymał moją dłoń. Nie spojrzałam na nikogo, tylko na Itachiego wrogo. Nigdy go nie polubię… - Sasuke, chodź zrobimy to teraz. - co zrobimy do cholery? Puszczaj… Debil, popapraniec. I tak nie będę jego nawet jak zrobi mi jakiś znak.
-Czemu teraz? Nie możemy jutro?! Nikt jej nie weźmie. Jest twoja, c a ł a! - nikogo nie jestem, możecie mnie zmuszać do wszystkiego, ale nie jestem taka jaka myślicie. Nie będę dla was potulna. Myślicie, ze jak byłam córką szeryfa to będę wam służyć, i sprzątać. J nie mylicie się co do mnie. Nigdy nie będę taka!!
-Ty też Deidara - zignorował tamtego.
-Dwoje na jednego i w dodatku kobietę? Bez przesady! Nie zdoła się wyszarpać. - zaśmiał się. Szliśmy do wyjścia. Sasuke szedł za nami jęcząc, a blondyn nic się nie odezwał. Jęczy gorzej niż ja. Zaczął mnie wkurzać.
-Oj zamknij się, jęczysz gorzej niż baba!! - krzyknęłam na niego. Denerwował mnie. Już nie miałam siły na szarpanie. Trzymał mocno, czułam jego rękę jak wbija się w moje przedramię. Zluzował uścisk czując, że się już nie szarpię. Sasuke się na mnie gapił.
-A co niby ty jesteś lepsza? Jęczysz też.
-O przepraszam bardzo, nie jestem tu z własnej woli ty gnido! A jęczysz o wiele bardziej ode mnie. - powiedziałam. Weszliśmy do stodoły. Było tu palenisko, które się paliło żywym ogniem. Posadził mnie na krześle. Chciałam uciec, ale inni mnie powstrzymali i znowu usiadłam. Szarpałam się. Itachi wziął coś wiszącego i metalowego, na końcu był jakiś symbol. Nie wiedziałam jaki. Spojrzałam w lewo, było stok siana ułożone w górę. I jeszcze małe przejście do wnętrza. Prychnęłam. Itachi czekał przy palenisku, miał tam włożony ten krótki metal. Nie wiem ile minęło, ale wziął to. Obrócił się. Było nagrzane do czerwoności. Wyrwałam się. Oni chwycili za nadgarstki i znowu usiadłam. Nie chcę. Puszczajcie. Wyrwałam czasami ręce, ale i tak chwytali z powrotem. Poczułam ciepłą rękę odgarniające mi pomarszczone ramiączko w dół. Drgnęłam.
-Zaboli. - powiedział. Krzyknęłam czując jak przypala mi tym czymś skórę. Nacisnął mocniej na prawym przedramieniu. Łzy zaczęły cieknąć po policzkach. Będę miała bliznę, wiem to. To oni zrobili im to. Teraz ja będę miała, ale na innej ręce.
-Itachi może wystarczy - powiedział blondyn. Nie zwrócił uwagi na to. Trzymał jeszcze parę chwil, a  potem odchylił ode mnie. Spojrzałam na to. Było kółko, a na nim rozmieszczone trzy łezki. Wgłębione było bardziej, chciał aby było bardziej widać od innych. I tak powstanie po tym blizna. Czerwone jest jak cholera. Przytknął mi mokra szmatkę. Chwyciłam ją lekko, musnęłam jego palce. Oni dawno mnie puścili.
-Teraz już nie powiesz, ze nie jesteś moja.
-Nie jestem - powiedziałam. On chwycił za rękę i pociągnął. Inni z nami szli.
-Czemu ona aż tak sprzeciwiała się do cholery? Wymęczyła mnie! - znowu jęczał - Nie będę miał siły na seks. - czy ja dobrze słyszę? Na to nie będzie miał siły? Jasne, już uwierzę. Niech mi nie mówi, że takie cos go wykończyło? Albo niech tego głośno nie mówi, bo stanie się idiota.
-Nie będziesz miał siły? Nie rozśmieszaj mnie. Na to masz najwięcej siły. - powiedział mój właściciel, o czym ja mówię nigdy nie będę jego własnością. Może sobie pomarzyć. Trzymałam mokra szmatkę nadal na tym oparzeniu. Nie odchylałam. Piekło mnie, a ramię bolało. Ja jestem delikatna, nie musiał, aż tak mocno robić. Weszliśmy do domu. Nie puszczał mnie. Dziewczyn nie było, a naczyń też nie. Pięknie. Pociągnął mnie na górę schodami. Patrzałam na jego plecy, tak chciałabym nie istnieć w tej chwili. Opuściłam szmatkę, gdy wepchnął mnie do pokoju. Stanęłam przy dwu osobowym łóżku. Rzucił mi coś. Była to jedwabna zielona piżama sięgająca do kolan. Patrzałam na niego pytającym wzrokiem, nie ma mowy. Nie będę z nim spala. To chyba marzenie! Nie będę z nim spala. W życiu! Musiałabym być trupem. - zakładaj!  rozkazał i rzucił mi materiał. Chwyciłam.
-Nie założę tego, ani nie będę z tobą spała - powiedziałam. Zauważyłam jego groźn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz